wtorek, 31 grudnia 2013
Lista sprawunków do zapomnienia i do zapamiętania
Chcę zapamiętać zapach domu po długim w nim nie-byciu, smak łez szczęścia powracających i witających ich w progu.
Chcę zapamiętać małe ramionka oplatające moją szyję i bezpieczny kokon domowego ogniska.
Nie chcę pamiętać, że mogło nie być już nic, tylko popiół i zgliszcza, że wisiało nad nami wielkie CIACH odcinające raz na zawsze wszystko.
Chcę zapomnieć, że po Bzylka jakieś siły czarcie wyciągają szpony, a ja, znów wywołana do tablicy, staję do tej sztafety ponad moje nadwątlone siły.
Z tego mijającego roku chcę zapamiętać uśmiechnięte buzie moich dzieci.
niedziela, 29 grudnia 2013
Kuracja
Bzylek ciągle uśmiechnięty, bystro patrzący nam prosto w oczy, przytulający się często i czule...
Roszek coraz sprawniejszy umysłowo, zrównoważony - hormony najpewniej wracają do równowagi po zwiększonej dawce leku....
Oba Łobuzy zwracające uwagę na siebie nawzajem (NOWOŚĆ)! Huśtają się na huśtawkach i śmieją do siebie serdecznie.
Bazyli uważnie zaglądający w oczy Roszkowi, jakby dopiero zauważył brata i badał, któż to.
Rozkoszne sam na sam z książką, gdy dzieci u dziadków a P.w oknie poluje na komety.
Przylepiam te plasterki tam, gdzie boli. Kuracja trwa.
środa, 25 grudnia 2013
***
Wśród nocnej ciszy urodziłam nadzieję.
niedziela, 22 grudnia 2013
Jak nakarmić kaszlące dziecko?
Wyobrażacie sobie, co się dzieje z pokarmem, który, ledwo znajdzie się w otworze paszczowym delikwenta, a już narażony jest na spazmy kaszlu? ...
Tak, dobrze sobie wyobrażacie.
Wobec tego odpowiadam na tytułowe pytanie - jak nakarmić kaszlące (nieustannie) dziecko?
Sposób pierwszy: Założyć płaszcz przeciwdeszczowy sobie i dziecku, zakryć wszystkie meble i dywany w promieniu 5 metrów folią ochronną, przywdziać gumowe rękawiczki i przystąpić do karmienia delikwenta. [Nie polecam ze względu na czasochłonność].
Sposób drugi: Zainstalować delikwentowi sondę do brzucha - pokarm będzie wlatywał prosto do żołądka, a stamtąd żaden kaszel go nie wyrwie (chyba, że wymiotny). [Nie polecam ze względu na inwazyjność i brutalność tej metody].
Sposób trzeci: Uzbroić się w cierpliwość, a raczej prawdziwy pancerz cierpliwości. Przystąpić do karmienia bez żadnych zabezpieczeń. Gdy pokarm umieścimy w otworze gębowym i nastąpi atak kaszlu, należy mocno zacisnąć powieki i powtarzać w myśli mądre sentencje typu: panta rhei; marność nad marnościami i wszystko marność; co nas nie zabije to nas wzmocni; itp. Po wszystkim otworzyć oczy, wytrzeć twarz z resztek wykaszlanego pokarmu nawilżaną chusteczką i kontynuować karmienie. Czynności powtarzać do wyczerpania pokarmu bądź kaszlu.
Całkiem nieźle mi to idzie. Tylko dywan i meble jakieś dziwnie upstrzone...
Panta rhei, panta rhei, panta rhei....
piątek, 20 grudnia 2013
Deadline
Obudzić rano z siedmioma nowymi życiami.
Dopompować sflaczałe koła (i ciało).
Zresetować umysł.
Przeinstalować system.
Zaktualizować programy antydepresyjne.
Wystawić baterie słoneczne na słońce. Niech żrą kosmiczną energię.
Wykastrować się z tego smutku, raz, a dobrze.
Wywabić plamy po niespełnieniu.
Puścić wreszcie te cholerne lejce (konie gniewu niosą gdzie chcą - najczęściej na manowce).
Zdobyć tytuł Perfekcyjnej Pani Matki. I zgubić go, skutecznie i na zawsze.
Zafarbować odrosty wstydu.
Ogarnąć się.
Wreszcie się ogarnąć.
wtorek, 17 grudnia 2013
Night club
Obyło się bez rodzinnego katharisis.
Roszek wobec tego zainaugurował sezon karnawałowy. Co noc mamy imprezkę.
Między 1.40 a 5.10.
Albo 2.40 a 7.00.
Albo od 00.30. do 6.25.
Rozkręca się chłopak, przed Sylwestrem ćwiczy.
A my wraz z nim.
Dziś Bzylek się dołączył i tak imprezowali obaj z Teletubisiami do białego rana. Przysypiając na kanapie raz po raz łypałam sennym okiem, czy obaj balowicze cali i w jednym kawałku. To lepsze niż grzybki halucynki (mniemam, bom nigdy nie próbowała). Kilka takich balang nocnych i halucynacje murowane. Moja ulubiona to ta, kiedy Bazyli, poproszony, powiedział: pa pa. Jakiś czas zajęło mi połapanie się, że jednak moja euforia jest bezpodstawna i nic takiego nie miało miejsca.
Krąży między nami jakiś podstępny wirus i podszczypuje co rusz któregoś z domowników. A to Byzl ma gorszy dzień i nasilony kaszel. A to Roszek się pokłada. Jednemu i drugiemu zdarza się zatrważający w skutkach chlust z otworu umownie zwanego przeze mnie siedziskowym. I Żaden Pampers Świata nie powstrzyma tego tsunami tam, gdzie jego miejsce. Nie nadążam prać.
Byle dotrwać do pierwszych mrozów. Bez szpitala. To już by było coś...
sobota, 14 grudnia 2013
Tradycja
Dołem.
Potem górą.
Z Bzyla tylko dołem.
Mając świeżo w pamięci ostatnie KATHARSIS, jakie przewaliło się przez naszą rodzinkę całkiem nie tak dawno temu, poczyniliśmy z P. błyskawicznie odpowiednie przygotowania: miski są, szmatki, wydzielone miejsce na brudną odzież, Smecta, wyparzone bidony, mydło antybakteryjne... Jednym słowem: siedzimy w okopach i czekamy. Jesteśmy gotowi.
Jutro nasz blog obchodził będzie pierwsze urodzinki! Ciekawe, że dokładnie rok temu, gdy P. umieścił pierwszy wpis, sytuacja sraczkowo-wymiotna również miała miejsce, tyle że na oddziale kardiologicznym łódzkiego ICZMP.
Tradycja?
czwartek, 12 grudnia 2013
Trafiony zatopiony
Dodatkowo przyplątało się Rosiowi obustronne zapalenie spojówek i rano zamiast powiek ma jedną wielka bryłę zaschniętej ropy. To nasz cykliczny problem - efekt nieprzetkania zbyt wąskich kanalików łzowych gdy był na to dobry czas (czyli gdy Roś był mały i dałby to sobie zrobić na żywca). Teraz trzeba taki zabieg przeprowadzić w narkozie, a myśmy już wszelkie limity narkozy na ten rok wyczerpali. Taka uroda zespołowców - kanaliki za wąskie, hormony pijane, serca dziurawe, czasem brzuszki też. Inaczej urządzony świat.
poniedziałek, 9 grudnia 2013
Koziołek Matołek
Jakiś okrutny regres widzę u Roszka. Niby panie terapeutki chwalą: że pięknie pracuje na zajęciach, że coraz ładniej i więcej mówi, że robi postępy.. Ale w domu Roś zamienia się w małego bobasa - interesują Go tylko bajki i grająco-świecące zabawki. Zero współpracy. Komunikatywność nikła. Zdenerwowany buczy jak niemowlę: aaa, aaa, aaa. I meeeczy.
Wkładanie rączek do buzi stało się w Roszka wypadku obsesją :( Jest wiecznie ośliniony, pooblepiany brudami, rączki pomarszczone, lepkie... Nie wytrzyma ani minuty bez rączki w buzi. Gryzak w jego paszczy jest tak intensywnie sponiewierany, że tylko czekam, kiedy go przegryzą Roszkowe ząbki. I tak oto nasz duży, bo już 4 i pół letni (od dziś!) chłopczyk pod choinkę dostanie... zestaw gryzaków. Smuci mnie to. Przygnębia. Przygniata.
Spełnia się ta złowroga przepowiednia, która od dawna przebrzmiewała w zakamarkach mojej głowy: gdy tylko przeniosę ciężar uwagi z Roszka na Bzyla, ten pierwszy się odpłaci. Regresem.
Bzyl - raz lepiej, raz gorzej. Zbieram się, by opisać Wam dokładnie o-co-chodzi-z-tym-jego-autyzmem. Jak się zbiorę to napiszę. Może boję się, że to będzie kolejna samospełniająca się przepowiednia? Brrr. Chyba i tak jest już pozamiatane.
***
Biorę się sama ze sobą za bary. Codziennie. I ani moja ciężka waga fizyczna, ani ociężałość psychiczna w ostatnich czasach mi w tym nie pomagają. Nabieram głęboki haust powietrza i znowu idę na dno. Jak młody wieloryb - uczę się coraz dłużej radzić sobie w głębinach bez życiodajnego tlenu.
Gabarytowo i z usposobienia z Mamy Muminka przeistaczam się w Bukę.
I tylko P., najjaśniejsza gwiazda w tej mojej smutnej galaktyce, nie traci dystansu. Jego komentarz do dzisiejszych humorów Roszka:
Co chcesz? Dojrzewać zaczął...
sobota, 7 grudnia 2013
Somewhere over the rainbow
czwartek, 5 grudnia 2013
Pat
Uświadomiłam sobie, że odkąd Roszek przyszedł na świat, przyjęłam na siebie rolę Teatru Jednego Aktora. Jestem jak cyrkowiec - śpiewam, gram, recytuję wierszem i prozą, tańczę, żongluję, jeżdżę na jednokołowym rowerku i co tam jeszcze chcecie. A raczej - oni chcą. Wzięło się to z myślenia pt. Biedny Roszek, Małe Dałniątko, Trzeba Go Zabawiać, Zainteresować, Stymulować I.T.D.
I super. Tylko, że w pewnym momencie powinnam była włączać chłopców w te zabawy, wymagać aktywności z ich strony. Widocznie przegapiłam ten moment, albo materiał trafił mi się wyjątkowo oporny... I mam teraz dwóch widzów: wymagających, krytycznych, apodyktycznych. Ale też najwierniejszych fanów, o jakich w innych okolicznościach mogłabym sobie tylko pomarzyć.
Ja.
Matka.
Szafa Grająca.
środa, 4 grudnia 2013
Chwilo trawj cz. 7
niedziela, 1 grudnia 2013
Remont
Dość łatwo przełknęłam fakt, że jednak nie będzie Barbie, księżniczek, wróżek i zabawy w sklep. Cieszyłam się za to na Robin Hooda, Piotrusia Pana i Piratów z Karaibów, bieganie z łukiem po lesie i przesiadywanie z dziadkiem w garażu. Chłopięcy świat nawet wydawał mi się ciekawszy, bez lukrowej posypki, prostolinijny.
Tymczasem tkwimy nadal w epoce dźwiękonaśladowczej, która wydaje mi się trwać wieki. Etap: piesek- hau, hau, kotek - miau, miau. I tak od czterech lat. Dla Bzyla nawet ten poziom jest na razie nieosiągalny, kontemplujemy więc samogłoskę A i sylabę MA.
A gdzie miliony dziwnych pytań, na które mogłabym odpowiadać? Gdzie te opowieści - co? jak? dlaczego? Gdzie wspaniały świat fantazji, do którego drzwi ciągle pozostają zamknięte? Ktoś mi zrobił cholernego psikusa!
Usłyszałam dziś mądre słowa: świętować starania, nie efekty. I, tu banał, ale już się nauczyłam, że banały, choć oczywiste, są najtrudniejsze do wdrożenia w życie - przyjąć swoje dziecko, jakim jest. Takie proste. I tak cholernie trudne. Bo przecież tyle już zaplanowałam nam wspaniałych przygód.
Po raz kolejny przydałby się generalny remont na "stryszku". Powywalać ścianki działowe, korytarze, małe, ciasne komórki zamykane na klucz. Wpuścić więcej światła. Więcej przestrzeni.
Taki mam plan.
piątek, 29 listopada 2013
Czas przejścia
Diagnozowanie rozpoczniemy dopiero 13 stycznia.
Codziennie walczę.
Otrząsam się z żałobnego lamentu nad tym, co miało być, a nie będzie, nad beztroskim życiem moich dzieci, naszym.
Podnoszę łeb do słońca (jak mawiała Magda Prokopowicz), zachłystuję się tą magią istnienia, żeby zaraz znowu zaintonować żałobną pieśń.
Trudny czas P R Z E J Ś C I A.
Mówię do P.:
- Musimy to wziąć na klatę.
P. jak zwykle mnie nie zawodzi:
- Ty to chyba raczej na cycki.
wtorek, 26 listopada 2013
Kupa
Święte słowa.
Dzisiejsze kupy (sztuk 6 - po 3 na łebka) wylewały się z pieluch, wypadały, rozlewały na posadzkach, ubrankach, nóżkach, pupkach. A niech no tylko jakiś groszek-śmierdzioszek niepostrzeżenie sturla się na podłogę..! Zaraz go Bzylkowe łapki dorwą, rozsmarują to tu, to tam, to jeszcze siam, i udają, że nic się nie stało.
Po leśnej przechadzce przynieśliśmy do domu w podeszwach butów kupkę nr 7 - tym razem nieznanego nam pochodzenia. I nie ma znaczenia to, czy wydaliła ją śliczna niemowlęca pupcia czy biały zadek słodkiego jelonka Bambi. Czy to kupa ludzka czy zwierzęca, śmierdzi tak samo. OKROPNIE.
Pół dnia spędziłam szorując zakupane pupy, piorąc zakupane ciuchy, wygrzebując to to z zakupanych butów, próbując domyć zakupane ręce i wywietrzyć kupowy odór z chatynki (z miłości do Matki Ziemi nie pakuję już zakupanych pieluch przed wrzuceniem do kosza w torebki foliowe i efekt jest iście... śmierdzący).
I szorując enty raz swoje swojsko śmierdzące kupą dłonie doznałam olśnienia - już wiem, skąd u mnie ostatnio tak wielka fascynacja perfumami i pięknymi zapachami... Oj, wiem skąd.
niedziela, 24 listopada 2013
PKP
Panika.
Obudziłam się z niewygodnym przeświadczeniem, że tak właśnie dzieje się na jawie. Całą rodziną przesiadamy się z pociągu pt. Zespół Downa do pociągu pt. Autyzm. Chaos. Nerwy. Pośpiech. Po drodze łatwo coś zgubić, a zwłaszcza Roszka :(
Tak to już na szczęście jest, że gdy wyczerpie nam się własne źródło światła, możemy świecić światłem odbitym. Mamy wielkie szczęście - całą kolekcję zaprzyjaźnionych Słońc: Olutku, Masiu, Asiku, Dorotko, Tomku - dziękujemy. To był bardzo "słoneczny" tydzień...
środa, 20 listopada 2013
Glutolepek
gatunek: Glutolepek
rodzaj: Gilosmarusus
charakter: przylepny i natrętny
misja: wyprodukować jak najwięcej kleistej mazi
występowanie: głównie listopad (szarobure miesiące), jednakże potrafi odbijać się echem o każdej porze roku
Sensem życia Glutolepka jest wyprodukowanie jak największej ilości lepkiej, gęstej mazi w zielono-żółtym odcieniu.Służą do tego Glutolepkowi dwa otwory nosowe, z których nieustannie wylewa niewiarygodne wręcz ilości mazi. Zazwyczaj są to łagodne wycieki przybierające postać swobodnego zwisu, bądź bardziej agresywne wyrzuty. W połączeniu z kichaniem pojawiają się natomiast istne erupcje kleistej lawy zakończone puszczaniem baniek z tejże.
Glutolepek to pokrętny stworek wyglądem łudząco przypominający dziecko. Nie dajcie się zwieść pozorom! Glutolepka poznacie po charakterystycznych śladach zaschniętej mazi na całym ciele, głównie na twarzy, włosach, rękawach i torsie. Prawdziwą rozkosz sprawia Glutolepkowi możliwość rozprowadzania mazi własnej produkcji po wszelakich powierzchniach (nieożywionych lub żywych, więc miejcie się na baczności!). Cechą charakterystyczną jest awersja na chusteczki higieniczne, nawilżane, wodę z mydłem i wszelkiego rodzaju sprzęty ssące takie jak gruszka lub Frida. Glutolepki szybko się przywiązują, a więc gdy już taki jeden zainstaluje się w pobliżu człowieka, rozstanie będzie niezwykle trudne.
W naszym domu pojawiły się dwa. Ich przyjście zapowiadało złowrogie chrapanie chłopców przez sen. Potem jakby ktoś odkręcił zawór i ruuuuuuuuuuszyła produkcja.
Maź tanio sprzedam w ilościach hurtowych.
wtorek, 19 listopada 2013
Roc(h)k
Bo to właśnie jest tak, jak na koncercie, Moi Drodzy... Życie to scena. Czasem daje brutalnie w kość i wtedy się z niej spada. I się leeeeeeeci w dół, na łeb, na szyję, aż do wielkiego bum. Ale czasem, gdy się ma szczęście do ludzi, pojawia się las rąk. I te ręce, choć każda sama w sobie bezradna, razem mogą Cię złapać. I pooooooooonieść daleko.
Już trzeci rok unosi nas bezimienny las rąk. Las dobrych, ciepłych dłoni, które wpisały odpowiednie cyfry i litery w odpowiednie pola rozliczenia PIT. Dzięki tym dłoniom spektakl rozgrywający się na scenie naszego życia jest dużo mniej bolesny - możemy zapewnić Roszkowi leki, suplementy, kuracje odpornościowe, dodatkowe szczepienia, rehabilitację, pomoce dydaktyczne, dobrej jakości pieluchy, prywatne wizyty u specjalistów, płatne badania laboratoryjne i wiele innych. Możemy dojechać tam gdzie trzeba (czasem bardzo daleko) i przenocować przy Roszku, gdy jest w szpitalu. MOŻEMY MU POMÓC, a nie bezradnie się przyglądać Jego cierpieniu. Co roku zdejmujecie z naszych barków ogromny ciężar bezradności wobec choroby własnego dziecka, balast finansowy - nie do pokonania dla tak wielu.
W tym roku zebraliśmy 11 tysięcy złotych! To bardzo dużo! Wszystkim Wam - Wiernym Fanom Roc(h)ka:
piątek, 15 listopada 2013
No nie!
- Nieeeeee!! Nieeeeeee!
To Roch rozpaczliwie próbuje cofnąć czas, wrzaskiem powstrzymać piksele, by poczciwy stworek Elmo nie zmieniał się w kaczuszkę.
Innym razem, jeszcze głośniejsze:
- No nieee! No nieeee!
Elmo rozmawia z kotami. Koty nie są fajne. Nie dla Roszka. Nie w tej bajce.
I na finał:
-Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!! (przechodzące w histeryczny wrzask)
Tym razem Pan Gapa śpiewa operowym głosem.
Same horrory na tym youtubie :(
wtorek, 12 listopada 2013
Katharsis
Jedynie Roś, przeżywszy swój Armagedon noc wcześniej, dziwił się, czemu całą noc kisimy się w trójkę w łazience...
Okupując kibelek i dzierżąc miskę w dłoniach nie omieszkałam oddać się refleksji - między jednym chlustem a drugim: oto odbywa się nasze rodzinne katharsis (wiem, powtarzam to słowo z poprzedniego wpisu, ale jakoś samo się przyplątało i pójść nie chce). Wypluwamy z siebie cały jad, żółć, zgniliznę - wszystkie upiory psychiki, które zdążyły już porządnie sfermentować i psuć naszą codzienność swym upiornym smrodem. Oczyszczamy się,
Po wszystkim poczułam się lekka, pusta, czysta.
Początek.
Zakasujemy rękawy i zabieramy się do pracy.
Nad Bzylkiem.
Nad Roszkiem,
Nad sobą.
sobota, 9 listopada 2013
Mazie wszelakie
I przypomniał nam o sobie skutecznie.
Wymiotami.
Doprawionymi apetyczną sraczką w kolorze nadziei.
Tak, noc zdecydowanie należała do Roszka :(
Bzyl natomiast, żeby Roszek w swoim wymiotnym bajorku nie czuł się osamotniony, również otoczył się mazią i przeżył swoiste katharis.
Czas paćkania - 5 minut.
Czas katharsis - 30 minut.
Fotoreportaż poniżej:
środa, 6 listopada 2013
Gniazdko
poniedziałek, 4 listopada 2013
Limit
- Ma rodzeństwo?
- Ma.
- Zdrowe?
- Zdrowe.
- Nie bała się Pani?
- Nie.
Zawsze irytowały mnie te pytania. W swojej pysze uznałam, że limit nieszczęść wykorzystaliśmy przy Roszku i kolejne dziecko zrekompensuje nam wszystkie "straty". A tu niespodzianka - jeszcze nie opadł kurz po bitwie o życie Roszka, a już trzeba ruszać znowu do boju. Tym razem o Bzyla.
Coś takiego jak limit nieszczęść NIE ISTNIEJE.
Na szczęście - limit nadziei - również :)
piątek, 1 listopada 2013
Jak osiągnąć Nirvanę
1. Przeczytać na głos poniższy tekst:
Pewnego dnia w krainie Teletubisiów Tinky Winky zgubił torebkę. Tinky Winky zgubił torebkę! Zobacz wśród kwiatów, Tinky Winky. Hm.. Czy on ją widzi? Nie! Czy jest pod kapeluszem Dipsy'ego? Nie! Czy jest za piłką Laa-Li? Nie! Czy jest na hulajnodze Po? Nie! Zobacz jeszcze raz pomiędzy kwiatkami Tinky WInky. Widzisz torebkę? Tak! Torebka Tinky Winky! Ale gapa, ona była tam cały czas!
2. Następnie przeczytać ponownie na głos powyższy tekst.
.........
[ Już? ]
3. Następnie nalezy jeszcze raz przeczytać na głos powyższy tekst.
.........
4. I jeszcze raz..
.........
5. I kolejny...
...........
6. I następny raz.....
...........
7. I jeszcze jeden......
..........
8. I znowu powtórka...
..........
[ I jak, odlatujecie? ]
9. I jeszcze raz.....
..........
10. I znowu.....
..........
..........
..........
.........
.......
.....
...
..
.
Tak po mniej więcej 10 razach mam odlot wspaniały. Totalna Nirvana. Nie ma mnie, nie ma świata, jest tylko mój głos i perlisty śmiech chłopców wybuchający za każdym razem przy ostatnim zdaniu.
Gorąco polecam!
wtorek, 29 października 2013
Wahadło
Czytamy, szukamy, obserwujemy, pytamy.
Błądzimy po omacku.
Głowa się broni, wypiera - dwoje upośledzonych dzieci, wymagających stałej opieki i ciężkiej pedagogicznej pracy? Za dużo, nie damy rady, przerasta nas to, paraliżuje, wgniata metr w ziemię.
Serce uspokaja - przecież to Nasze dzieci. Nic się nie zmieniło - można je kochać bez ograniczeń, miłością absolutną i bezwarunkową tak jak marzyliśmy. Tylko to się liczy.
Głowa, serce. Głowa, serce.
Bzyl, Roszek.
Down, autyzm.
Życie.
***
Przez te mroki oczekiwania na diagnozę przebijają małe promyczki... Bzyl przestał uciekać na spacerach. Pięknie maszeruje trzymając nas na rączkę. Oto magiczny wpływ Cudownego Przedszkola przez duże P.! Roś tez dzielnie maszeruje - nie przysiada co chwilę ze zmęczenia. Oznacza to jedno - serce naprawione! Jak cudownie dostrzec namacalny efekt operacji...
***
W najgłębszych, mrocznych zakamarkach swojej duszy wyciągam awaryjną latareczkę: żadne z nas nie leży na intensywnej terapii! Uciekliśmy stamtąd śmierci na skuterze i pędzimy przed siebie.
Po wybojach, wertepach.
Do przodu.
sobota, 26 października 2013
Gai puls
(...) Na wznak lubię zalec w spokoju gdzieś, tam gdzie cień,
By drzewny kamerton podał mi dźwięk, wyszumiał „Om”
Muszę czuć Gai puls,
Oddech zgrać z Jej oddechem,
Zasnąć w Niej,
Jak motyl śpi w kołysce mego obojczyka
I żeby tylko nie dać zmiażdżyć się kolosom,
Gorgonom nie dać się wzrokiem obrócić w kamień
środa, 23 października 2013
Teraz
- Cześć - rzuca nam na powitanie chrapliwym głosem.
I już wiemy, że dzień będzie dobry :)
Swoje wewnętrzne "oko Saurona", skierowane dotąd bardziej na Roszka, przekierowywuję świadomie na Bzyla. Teraz jest czas dla niego. Roszek pożerał tyle naszej uwagi, ze Bzyl nauczył się być sam. Sam się bawi, sam chadza swoimi ścieżkami, sam, sam, sam. Czy to charakter i potrzeba sytuacji takimi Go uczyniły, czy może zaburzenie zwane autyzmem? Teraz jest wreszcie czas, by się tym zająć, by obserwować, stymulować, wyrównywać, nadganiać.
TERAZ jest dla Bazyla.
niedziela, 20 października 2013
RodzinnaSielanka.pl
[Wskazówka dla mało spostrzegawczych - użyte przeze mnie celowo słowo mordy zamiast buzie ma brzmieć złowieszczo i zwiastować nadciagający kataklizm].
Naśladując więc model Rodziny Idealnej wybraliśmy się wszyscy na niedzielny spacer do lasu...
Problemy zaczęły się tuż za furtką: my z Roszkiem w lewo, Bazyli w prawo. I ani prośbą, ani groźbą... Pozostały wrzaski i szarpanina. I tak już do samiutkiego końca. Jak nie jeden, to drugi.
Ostatnie kilkaset metrów zdesperowani wsadziliśmy krnąbrnego Bzyla do spacerówki. Rozwyła się syrena i tak na sygnale alarmowym pędziliśmy do domu.
Zamknęłam się w łazience. Wypłakałam.
Bo to wszystko bzdurne bzdury. Lekkie szumy, zakłócenia obrazu.
Najważniejsze, że jesteśmy wszyscy prawie zdrowi (prawie - czyt. Roszek).
I że się bardzo kochamy.
Szkoda tylko, że te "lekkie szumy" dość skutecznie zaburzają treść tego filmu.
Bo to dobry film jest,
sobota, 19 października 2013
Komunikacja
- Bazyli chciał pić i strasznie się darł, więc mu powiedziałem, że jak tak się będzie darł, to nie dostanie.
- I co?
- Darł się.
Komunikacja interpersonalna - poziom: EKSPERT :)
czwartek, 17 października 2013
Podróże międzyłóżkowe
wtorek, 15 października 2013
Srata tata
Plan był piękny - że od dziś, że nie ma zmiłuj, że koniec z czworokątem na dwuosobowym łóżku rodziców...
Nowe łóżeczka - tak intensywnie "pachną" nowością, że po krótkim wieczorku zapoznawczym musieliśmy jednak ewakuować się do naszej sypialni. Zarządziłam generalne wietrzenie. Do odwołania.
Zadzwoniła dziś do mnie znajoma z Łodzi, która przeszła ze swoim dzieciątkiem o wiele więcej niż my. Nie rozmawiałyśmy nawet. Ona płakała, a ja słuchałam. Boże, wszystko wraca jak upiorne de ja vu.
My tu srata tata, a tam dzieci umierają.
U. M. I. E. R. A. J. Ą.
niedziela, 13 października 2013
Landrynka
Bzylek natomiast zalicza okresy psychodelii objawiające się w dość przykry sposób - mianowicie dostaje szału i tłucze swoją głową w to, co ma akurat pod ręką (schody, podłoga, meble). Niestety zazwyczaj najczęściej pod ręką jestem JA.
Jak to stoi w ulubionej bajeczce Roszka:
Dobrej nocy wszystkim życzę,
spać mi grzecznie i nie ryczeć!
piątek, 11 października 2013
Tryb ACTIVE
Standardowy wieczór wygląda tak:
19.00 - oba Łobuzy wysyłają wyraźne sygnały, że są śpiące.
20.00 - oba Łobuzy nakarmione, wykąpane, siedzą grzecznie w piżamkach.
21.00 - po godzinie tulenia, kokoszenia się na łóżku, śpiewania kołysanek, mruczanek, głaskania i miziania oba Łobuzy uaktywniają tryb ACTIVE i zaczyna się zabawa: dzikie wrzaski, zaśpiewy, przemowy, podskoki, wspinaczki, bieganina, włączanie wszystkich możliwych grających zabawek. Jest szał, jest impreza! Zaczynam wysyłać w kierunku bliżej nieokreślonym wiązkę ładunku emocjonalnego w postaci niecenzuralnych wyrażeń rodem z placu budowy.. [Niestety - odkąd na świat przyszedł Bazyli, klnę na potęgę]. To moja furtka bezpieczeństwa, mój guzik alarmowy - gdy przepalają się styki - uruchamiam pakiet wulgarny i dzięki temu nie dochodzi do rękoczynów. Rodem z patologii - ciskam przekleństwami jak miotacz ognia. Na zgromadzeniu nie robi to najmniejszego wrażenia, może jedynie P. dyskretnie usuwa mi się z drogi.
23.00 - pacyfikacja dobiega końca, baterie pomału wyczerpują się i Łobuzy, jeden po drugim, zaczynają pochrapywać. Co gorsza - ja razem z nimi.
A ja się pytam: gdzie miejsce na film/książkę/dziki seks/pogaduchy przy herbacie/zabiegi pielęgnacyjne w oparach łazienki/itp.itd.ect. ?!?! No gdzie?
W czarnej, zasranej dupie!
czwartek, 10 października 2013
Łódź raz jeszcze
Kosmetyka.
Wczorajszy dzień pełen wzruszeń - odwiedzaliśmy wszystkie oddziały, na których leżał Roś. Najcenniejsze dla nas - spotkanie z anestezjologami, którzy ratowali Roszka. Wręczaliśmy podziękowania oprawione w ramkę. Bo cóż można więcej dać, niż dozgonną wdzięczność i słowo DZIĘKUJĘ...?
wtorek, 8 października 2013
Telefon
- Dzień dobry, ja dzwonię z kardiologi z Łodzi. Może już Pani przyjechać z Bazylim.
- Ale jak... co... dlaczego....???
- No, według lekarzy to z tymi jego wadami serduszka nie ma co czekać dłużej i to jest właściwy moment na operację. Kiedy może Pani przyjechać?
- Ee... Yyyy... W środę mamy kontrolę z Roszkiem.
- Świetnie, to może Pani wtedy stawić się od razu z Bazylim!
- Dobrze... będę...
W głowie panika. Rozpaczliwie przeszukuję pamięć - czy ja o czymś o nie wiem, nie pamiętam? Nerwowo przetrząsam papiery Bzyla. Oddzwaniam:
- Przepraszam, to pomyłka musi być, Mój syn Bazyli nie ma wady serca. Jest ZDROWY.
W słuchawce cisza.
Obudziłam się. Na szczęście.
Jutro kontrola Roszka w Łodzi.
poniedziałek, 7 października 2013
Retrospekcja
Dostałam od wujka stary rzutnik na slajdy...
No i zaczęła się zabawa :)
Roszek nie może się zdecydować:
Mama... Lili.... Mama... Lili!
A Wy jak obstawiacie?
Uwielbiam takie sentymentalne klimaty...
sobota, 5 października 2013
Dołek Fikołek
Po czterech latach przygody z macierzyństwem coraz częściej odczuwam ten stan.
Uprzedmiotowienie.
Jakbym zanikała, stając się blaknącym wspomnieniem samej siebie.
Jak zwykle w tekstach Kasi Noskowskiej odnalazłam ten stan:
ta powtarzalność, nieznośny rytm
refreny świtów, porannych kaw
podobno Azja istnieje gdzieś
lecz z moich okien nie widać jej
Przyglądam się tym smuteczkom ze stoickim spokojem.
Wiem, że muszą być.
Miną.
Moi Synkowie.
Dwa kamienie u nóg.
Dwa skrzydła u ramion.
czwartek, 3 października 2013
Krajobraz po bitwie
Choć misja została wykonana, są straty po obu stronach.
P. przypłacił akcję tymczasową głuchotą na prawe ucho, które pechowo znalazło się zbyt blisko otworu paszczowego Wroga, który, czując się całkowicie osaczony, odpalił przezeń ładunek dźwiękowy. Ja natomiast borykam się z silnym przykurczem lewego kciuka, który nastąpił w wyniku kurczowego trzymania małych, niemiłosiernie wijących się stópek.
Straty po stronie Wroga: 20 przydługich szponów.
środa, 2 października 2013
L A S c.d.
niedziela, 29 września 2013
L A S
Ale od początku. Kilkanaście metrów od naszego domu zaczyna się L A S. Miejsce magiczne, miejsce przeze mnie ukochane.. Stu(i więcej)-letnie buki, pagórki, cisza. Kiedy miałam tylko Rosia, śmigaliśmy codziennie wózkiem po leśnych wertepach. Z dwoma Łobuzami już się nie dało - nasz dwuosobowy tramwaj na leśne trakty zdecydowanie się nie nadawał. I tak las poszedł w odstawkę - na 2, 5 roku. Serce się rwało z tęsknoty, czasem sama śmignęłam na chwilkę przytulić się do drzewa, ale żeby z chłopcami zrobić wycieczkę bez asysty P. lub babci - nierealne. Każda moja samodzielna próba zabrania ich do lasu kończyła się tak samo - Roch biegiem puszczał się przed siebie, coraz głębiej w las, a Bzyl nawet nie chciał wejść między drzewa. Dla mnie stres ogromny - jeden 200 metrów w lasie, drugi koło domu. Więc do lasu nie chadzaliśmy. Aż do dziś...
Potuptali obaj, chętnie, zaciekawieni. Wydeptaliśmy znaną ścieżkę, obwąchaliśmy znajome drzewa. Bzyl zadzierał głowę podziwiając zielony dach z koron, a Roś powtarzał zafascynowany: ewa, ewa... (drzewa). A potem... moi Synkowie podali mi rączki i grzecznie wrócili do domku na własnych nóżkach. Na tę chwilę czekałam!
Gdyby ktoś z Was niespodziewanie postanowił nas odwiedzić i nie zastał w domu, to już wiecie gdzie nas szukać - W LESIE :)
PS. Sielanka skończyła się szybko, gdy Bzyl, wdepnąwszy uprzednio w kupkę, rozniósł ją po całym domu. Na moje rozpaczliwe próby pohamowania jego dreptaniny w celu ograniczenia dalszej ekspansji psich/kocich odchodów Bzyl zareagował półgodzinnym darciem mordy w stylu: Raaatunku! Morduuują! Pyk. Czar chwili prysł błyskawicznie. Ale co się nawzruszałam - to moje!
czwartek, 26 września 2013
Myśloczytacze Rozrabiacze
Wczoraj wieczorem, jak zwykle przygotowywałam kąpiel dla chłopców. Roszek zawsze mi towarzyszy - sam wkłada korek do odpływu, sam nalewa płyn do kąpieli, żeby była piana. Przygotowałam już wodę i wyszłam na chwilkę po coś. Efekt był. Natychmiastowy:
Dziś z kolei Bzyl się popisał:
Wiem, że Ci się to nie podoba, Mamo...
Ale o co te nerwy?...
Trzeba było mnie lepiej pilnooooować!!!
Ziemia była wszędzie: na dywanie, na kanapie, na podłodze, na Bzylu, na komodzie, na parapecie. Po minie bohatera widać, że zdawał sobie sprawę z tego, co robi...
Mam silne postanowienie: od dziś zdecydowanie bardziej uważać na to, co MYŚLĘ!
środa, 25 września 2013
wtorek, 24 września 2013
Film
Słowotok Roszka potrafi zwalić z nóg.
Bawiliśmy się dziś w przerzucanie worków z węglem (pisałam o tym TUTAJ). I po każdej wywrotce Roś ze słodkim uśmiechem komunikował: jeszcze... Tak, jakby jego kulturalne prośby miały moc niwelowania uporczywego bólu pleców Mamuśki.
Bzyl natomiast nie mówi. On JODŁUJE.
Iaaaa, iaaaa, ijjaaaaa, aaaaa, iiiaaaa....
Przewierca nam mózgoczaszki, bo siłę rażenia głosu odziedziczył po Fredim Mercurym co najmniej.
***
Codzienność - zupełnie jak nachalne reklamy - pomaga zapomnieć, o czym właściwie był TEN film... Coś o umieraniu, główny bohater o dziwnym imieniu Strach - typowy wyciskacz łez, na szczęście z happy endem - nic, tylko umościć się na miękkiej kanapie z popcornem w łapce i oglądać.
Wracają do mnie obrazy, jak slajdy wyświetlane na ścianie. Nie piszę o tym, bo to zbyt intymne chyba i wżarte w mózg jak kornik.
Pod powiekami te chwile wciąż żyją.
Ratują codzienność przed banałem bylejakości.
niedziela, 22 września 2013
To se ne da
Nauka nocnikowania, jak na razie, nieuchronnie zmierza w stronę lasu... Nauka samodzielnego posługiwania się łyżką i widelcem - niestety podąża w kierunku tym samym, co jej poprzedniczka. No, to se ne da i już. Przylecieli kosmici, pozakładali Łobuzom blokady w głowach i bez hipnozy i odczyniania złych uroków to się chyba nie obejdzie. A może to ja mam blokadę?
Roszkową niechęć do jakichkolwiek kontaktów cielesnych z łyżką najlepiej skomentował P.:
Roś dobrze wie, że jest nie - pełno - sprawny, to co się będzie wygłupiał z tą łyżką...
piątek, 20 września 2013
Mikrokosmos
Nagle z impetem do pokoju wkracza Roś, bardzo zaaferowany, i już od drzwi wyciąga przed siebie rączkę i wskazuje na mnie palcem:
- Mama.
I zaraz na P.:
- Tata.
Tak, Roszku, zgadza się. Mama i Tata.
I tak kilkanaście razy dziennie. Jakby nie mógł się nadziwić, że nas ma.
Albo ćwiczy, kto jest kto, żebyśmy Mu się nie pomylili przypadkiem :).
A potem pytam:
- A ty kto jesteś?
- Oś (Roś) albo Oszek (Roszek).
- A tam kto jest?
- Lili (Bazyli).
Mama, Tata, Oś, Lili.
Mikrokosmos.
czwartek, 19 września 2013
wtorek, 17 września 2013
Nuda
A przecież mogłabym napisać, że z ust nic-nie-mówiącego Bzyla wypełzło nieśmiałe "mama". Ale tylko jeden, jedyny raz, jakby w zamyśleniu, i wrodzony we mnie pesymista fachowo orzekł, że to tylko przypadek. Acz wiele wspaniałych historii zaczęło się właśnie od przypadku, prawda? ;)
I mogłabym napisać, że Roś się rozgadał na całego, jakby nadrabiał 25 dni milczenia, i gada, gada, opowiada w swoim kosmicznym języku, a nam mózgi tężeją od maksymalnego skupiania się, coby cokolwiek z tej nowomowy wyłuskać. A jaka jest radość, jak się cosik uda zrozumieć! Ha!
I napisać też powinnam, że zawsze na COŚ czekam, po prostu czekać muszę - taka natura paskudna - wyczekująca. Do tej pory nad wszystkimi moimi mniejszymi i większymi oczekiwaniami górowała OPERACJA ROSZKOWEGO SERDUSZKA, jak Mount Everest nad nieistotnymi Karkonoszami przyziemnej codzienności. A teraz... pustka, otchłań i powoli narastająca P A N I K A... Bo dokonało się! Bo Mount Everest naszego dotychczasowego życia zdobyty i, według słów naszej pani kardiolog, teraz to już będzie z górki. Oj, z taaaaaaakiej wielkiej góry długo powinno być z górki, prawda? ;)
O tylu rzeczach mogłabym napisać, ale... po co? Przy niedawnych Roszkowych perypetiach nasza codzienność chowa się zawstydzona za woalem zażenowania.
Drodzy Państwo, rewelacji nie będzie. Budowanego misternie napięcia, gwałtownych zmian akcji, potu, łez i rozpaczy też nie.
Głucho wszędzie, ciemno wszędzie, co to będzie?
Nuuuuda będzie!
Daj Boże, jak najdłużej... :)
niedziela, 15 września 2013
GROM
Poprosiłam dziś P,. żeby wyjątkowo to on podał Roszkowi lekarstwa. Rozpuszczam je w odrobinie wody i podaję łyżeczką, a jeśli jest bunt, wstrzykuję strzykawką do buzi. P. podjął się zadania... Po 15 minutach szarpaniny wkroczyłam do akcji, Szast, prast, trzy sprawne ruchy i lek wylądował tam, gdzie trzeba, bez łez, bez strachu. Poczułam się jak komandos GROMu-u.
Mama - Elitarna Jednostka Do Zadań Specjalnych.
czwartek, 12 września 2013
Fismoll
A może takie słowa nie istnieją?
Towarzyszy mi muzyka Fismolla - młodego, wrażliwego muzyka z Poznania. Czekałam na debiutancką płytę jak nigdy dotąd. I teraz cudownie łagodne i piękne dźwięki koją duszę małymi plasterkami i pomagają wyrazić to, co
N I E W Y R A Ż A L N E...
środa, 11 września 2013
Wielkie Porządki
Wszystko, co się wydarza, zostawia jakiś ślad. Te tygodnie walki o życie Roszka nie pozostaną obojętne dla naszej rodziny. Dzisiejsza potężna histeria Bzyla uświadomiła mi, jak wielki krok uczyniliśmy do tyłu. Wychowałam się w Karinie Łagodności, a macierzyństwo wyobrażałam sobie jako przytulanie, całowanie, czytanie bajeczek i śpiewanie kołysanek - jednym słowem Wielka Sielanka. Ale miłość nie jest tylko różowa - to też stawianie wymagań, pomaganie małemu człowiekowi w dążeniu do samodzielności, pozwalanie na upadki. To ta trudniejsza strona miłości rodzicielskiej. Nie umiem być policjantem, konsekwencja to moje przeciwstawieństwo. Stąd wszystkie problemy wychowawcze z Bazylim, stąd brak jakiejkolwiek samodzielności u Roszka. Przez ostatni miesiąc i my - rodzice, i dziadkowie opiekujący się Bzylem, robiliśmy wszystko, by JAKOŚ przetrwać ten czas (czyli: by łez u dzieci było jak najmniej). To JAKOŚ teraz się mści. Czas posprzątać ten bałagan.
Nie użalam się. Jestem wdzięczna za te trudności. Marzyłam o nich siedząc przy Roszku na intensywnej terapii. Kto powiedział, że marzenia muszą być tylko przyjemne? ;)
poniedziałek, 9 września 2013
Ślepa miłość
A teraz coś o drugim Bohaterze, który dzielnie wytrzymał bez mamy prawie 5 tygodni (z małą przerwą). Bzyl się trzymał jak nigdy, ale ostatniego dnia widocznie nerwy Mu puściły, bo stłukł Dziadkom całkiem nowy, 37-calowy telewizor... Komentarz Dziadka: To moja wina, za słabo Go pilnowałem.
Tak, miłość jest ślepa, a ta dziadków do wnuków szczególnie...
Nadziwić się nie mogę, jak piękna może być CODZIENNOŚĆ.
niedziela, 8 września 2013
sobota, 7 września 2013
piątek, 6 września 2013
The (happy) End
czwartek, 5 września 2013
(pusty)
wtorek, 3 września 2013
poniedziałek, 2 września 2013
Badania
niedziela, 1 września 2013
Slowman
sobota, 31 sierpnia 2013
Refleksyjnie
piątek, 30 sierpnia 2013
(pusty)
czwartek, 29 sierpnia 2013
Wolność
środa, 28 sierpnia 2013
(pusty)
wtorek, 27 sierpnia 2013
Magiczne słowo na K..
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Jak burza
niedziela, 25 sierpnia 2013
Up up up!
sobota, 24 sierpnia 2013
(pusty)
(pusty)
(pusty)
piątek, 23 sierpnia 2013
czwartek, 22 sierpnia 2013
NADZIEJA
środa, 21 sierpnia 2013
Odbijamy
Dla Roszka od taty
To jest muzyka dla Roszka, która kiedyś tam powstała w mojej głowie, gdy czekałem ..., tak jak teraz, jednak w bardziej komfortowej sytuacji.
Myślę o Tobie ciągle Synku...
wtorek, 20 sierpnia 2013
(pusty)
(pusty)
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
(pusty)
(pusty)
niedziela, 18 sierpnia 2013
(pusty)
(pusty)
piątek, 16 sierpnia 2013
2 tygodnie
czwartek, 15 sierpnia 2013
(pusty)
(pusty)
wtorek, 13 sierpnia 2013
Na haju
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Hardcore
Bohater
niedziela, 11 sierpnia 2013
Telefon do Nieba
3 plusy 1 minus
OIOM Orkiestra
sobota, 10 sierpnia 2013
Fiku miku
piątek, 9 sierpnia 2013
Mamy czas
9 August, 2013 09:50
Umc umc umc
czwartek, 8 sierpnia 2013
OIOM
środa, 7 sierpnia 2013
Śpioszek Roszek
Cichosza
wtorek, 6 sierpnia 2013
Kupa
(pusty)
6 August, 2013 07:18
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
5 August, 2013 14:52
5 August, 2013 12:21
niedziela, 4 sierpnia 2013
4 August, 2013 08:10
sobota, 3 sierpnia 2013
3 August, 2013 19:08
3 August, 2013 11:25
3 August, 2013 06:39
piątek, 2 sierpnia 2013
2 August, 2013 19:05
2 August, 2013 12:59
2 August, 2013 11:01
2 August, 2013 08:48
2 August, 2013 06:41
czwartek, 1 sierpnia 2013
1 August, 2013 17:19
1 August, 2013 09:20
środa, 31 lipca 2013
31 July, 2013 16:26
wtorek, 30 lipca 2013
30 July, 2013 17:51
[gallery]
poniedziałek, 29 lipca 2013
Czas start
Szczęście i strach.
Emocje większe niż na najlepszym horrorze.
To życie mnie kiedyś zabije, to pewne.
Więc doczekaliśmy się. Przez głowę przelatują chore myśli: ostatni dzień w domku, ostatni raz na huśtawce, ostatnie wszystko, biała trumienka, bla bla bla.. Przeganiam je jak końskie muchy. Sioooooo!!
J E D Z I E M Y P O Ż Y C I E!
Będę się odzywać.
Bądźcie z nami, bo droga długa jest, nie wiadomo, czy ma kres...
niedziela, 28 lipca 2013
Koniec imprezy
Wiem, nie ma czym się chwalić, raczej spowiedź z grzechu zaniedbania, lenistwa i braku konsekwencji byłaby tu na miejscu.
Co prawda nocnik nigdy chłopców w pupę nie parzył, ale też do tej pory nie odkryli, do czego tak NA PRAWDĘ służy. U Roszka czasem uda się coś "złapać", ale to zawsze efekt mojej czujności lub przypadku. Bzyl natomiast traktuje nocniczek jak krzesełeczko do siedzenia, ale na pewno nie do wypróżniania się. Więc portfel kwiczy, Matka Ziemia ugina się pod tonami kolejnych bomb ekologicznychh, pupy odparzone, a nasza telenowela z pampersem w tle trwa...
Przyszły upały - idealny moment na pozbycie się pieluchy. Więc wybiegli dziś piękni, jak ich Pan Bóg stworzył. Radości starczyło na pierwsze pięć minut. A potem nastąpił dramat w 7 aktach:
1. Bzyl robi kupkę i z gracją w nią wdeptuje sandałkiem.
2. Bzyla irytuje śmierdząca maź między paluszkami u stóp, więc ją wygrzebuje stamtąd i rozsmarowuje po całym ciele, z buzią włącznie.
3. Matka pędzi co tchu, wołając tatę. Cap za Bzyla i do łazienki.
4. Roś robi siku na schodkach.
5. Roś zauważa nowo powstałą kałużę wokół siebie i swoim zwyczajem tapla się w niej.
6. Roś z rozkoszą oblizuje umaczane we własnym moczu paluszki.
7. Matka ogłasza KONIEC IMPREZY.
Niby w pieluchach nikt do ślubu nie idzie, ale kto wie... I to biorę pod uwagę.
Jutro kolejna randka z P. w Łodzi, w trójkącie z Panią Profesor.
Eh, dawniej to bywało romantycznie, a teraz jet dramatycznie.
Wóz albo przewóz.
piątek, 26 lipca 2013
Zespół stresu PRZEDurazowego
Epizod I
Postanowiłam nadmuchać chłopcom basen - bo choć utrzymujący się kaszel wyklucza raczej wodne kąpiele, to w suchym basenie pełnym kulek tez pobrykać fajnie. A że sama w domu byłam, to zakasałam rękawy i postanowiłam nie ulęknąć się całego dziadkowego-garażowego-czegoś-tam-poupychanego-gdzie-się-da. Odnalazłam sprężarkę (dla sierot technologicznych takich jak ja wyjaśnienie: urządzenie, które mocno dmucha, jest pomocne przy czyszczeniu wszelkich sprzętów i przy nadmuchiwaniu np. basenu) i zabrałam się do podłączania jej do prądu. Po półgodzinnym główkowaniu wśród gąszczu kabli prąd popłynął tam gdzie trzeba i dla próby dmuchnęłam pistoletem. Lecz zamiast powietrza z pistoletu wysunął się cienki drucik. Czyżby to taka mikro dmuchawka się wysuwała? pomyślałam i znowu nacisnęłam. Drucik wydłużył się, a powietrza ani śladu. I zawstydziło się srogo dziewczę i zawyło ze śmiechu nad swoją głupotą - bo to była SPAWARKA, a nie SPRĘŻARKA. Kto normalny by się w tym połapał?!?!
Epizod II
P. jest mężem stanu i niestraszne Mu nic prócz... myszy. Pewnego poranka Mąż Mój wyszedł z łazienki ze wzrokiem dzikim i nieobliczalnym i oświadczył: w ł a z i e n c e j e s t m y s z ! Znalazł za sedesem mysie bobki, więc alarm przeciwmyszowy nakazał mu rozpocząć poszukiwania sprawcy. I rzeczywiście - między szafkami, w ciemnej dziurze majaczyło coś a la mysi ogonek. Co robić? Co robić? Po chwilowym ataku paniki wzięliśmy się w garść: odgrzebaliśmy naszą żywołapkę na myszy (po tym, jak kiedyś w zwykłą pułapkę złapała się mała myszka, mamy kaca moralnego do dziś, więc zakupiliśmy sprytną skrzyneczkę, do której myszka wchodzi i już wyjść nie może, a potem ładnie się myszkę wynosi do lasu i wypuszcza, naiwnie wierząc, że już nie wróci). Zakleiliśmy szparę pod drzwiami do łazienki, żeby przypadkiem myszka nie uciekła gdzie-jej-się-spodoba - np. do kuchni. I rozpoczęło się oczekiwanie... Gdy po 6 godzinach mysi ogonek nadal był w tym samym miejscu i ani drgnął - zaryzykowałam. Odsunęłam szafkę, a tam.. farfocl jakiś, sznureczek czy frędzelek. I tak, sterroryzowani przez myszofobię P. i niewinny sznurek pod szafką pół dnia przeżyliśmy bez łazienki.
Epizod III
Z tym, że Teletubisie są członkami naszej rodziny nikt już nie dyskutuje. Roszek ma ich ciągły niedosyt, a ileż można oglądać te same bajeczki z płyt i oglądać te same książeczki? Dumna z siebie upolowałam na Allegro kolejną książeczkę - białego kruka rzec można - za całe 8 zł. Co to była za radość gdy przyszła paczka! A potem Roszek książeczkę ponosił po dworze i, swoim irytującym zwyczajem, porzucił byle gdzie. I Mama, podlewając świeżo zasiany trawnik spragniony wody, podlała też książeczkę. Obficie. I nawet się przyznam - leżała zupełnie widoczna, a ja stałam, patrzyłam na nią i podlewaaaaałam...
Podsumowanie:
Cały stres związany z Roszkowym serduszkiem my, rodzice, bierzemy tylko na siebie, oszczędzając niczego nieświadome dzieci. Bierzemy ten ciężar na klatę, a może bardziej na mózg, i takie są potem efekty.. :(
środa, 24 lipca 2013
Szalupa
Odliczam dni do widzenia z Panią Profesor. Codziennie przegaduję sama ze sobą całą wizytę, omawiam najważniejsze kwestie, punkt po punkcie. I nie wiem, czy więcej we mnie nadziei na pozytywny obrót spraw (czyt. sprawne działanie w kierunku szybkiej operacji w Łodzi), czy przeczucia, że wrócimy raczej na tarczy. Bo nawet ewentualne obietnice szybkich terminów nie załatwiają sprawy. Zawsze można nas odwołać dzień przed. Albo można załapać wirusa i nie zostać dopuszczonym do zabiegu. Albo po tygodniu spędzonym na oddziale zostać odesłanym z niczym, bo siamto, owamto, sramto. Albo..
Nasze albo skurczyło się niemiłosiernie do małych rozmiarów paradoksalnie wielkiego dylematu. I nieustannie się kurczy.
niedziela, 21 lipca 2013
Z pamiętnika Bzyla-Bzyka
Drzeć się czy nie drzeć...?
Oto jest pytanie!
Zastanówmy się...
Kiedy jestem grzeczny...
... wszyscy mnie lubią i przytulają...
Lubię, kiedy jest tak miło...
Ale z drugiej strony...
...kiedy się drę, robią, co im każę!
Będę wredny! Niech wiedzą, KTO TU RZĄDZI!
Ale Mama się wycwaniła...
I już nie reaguje na moje wrzaski!
Straciłem nad Nią władzę!!! Buuuu!!!
Bić albo nie bić Mamy - oto jest pytanie!...