środa, 24 czerwca 2015

Ojca Dzień

W czasie deszczu turnusowicze się nudzą, czyli wczorajszy Dzień Ojca.
Bo co jak co, ale Ojciec się Endorfinkom trafił bajeczny...








sobota, 20 czerwca 2015

Turnus

Jutro wyjeżdżamy na turnus rehabilitacyjny,
Dokładnie tam, gdzie rok temu.

Najbardziej cieszy mnie to, że przez dwa tygodnie nie będę miała dostępu do kuchni.
Najbardziej martwi mnie to, że przez dwa tygodnie... nie będę miała dostępu do kuchni (i Bazyli padnie z głodu lub będzie jadł gluten).

Eh, taka moja schizofrenia.




Zadanie na jutro - upchnąć w naszym wehikule trzy walizki, kilka wielgachnych toreb, nocnik, dwie Endorfinki, siebie, męża i... psa.
Dojechać w tym samym zestawie, nie gubiąc niczego (ani nikogo) po drodze.

Trzymajcie kciuki!

środa, 17 czerwca 2015

Voyager

Endorfiny tak mają, ze gdy jedna cofa się do epoki kamienia łupanego (Roszek), druga wypuszcza sondę Voyagera w odległą przyszłość (Bazyli).
Dojrzał chłopak. Nauczył się kontrolować emocje.
Nie ma wrzasku, wija na podłodze. Nawet jesli rozpacz się pojawi, to znika.
Tłumaczę Mu, a On ROZUMIE.
I słucha.

Nie zawsze.
Nie do końca.
Ale jednak.

Golimy głowę, a Bzyl nie wyrywa się.
Pobieramy krew - to samo.
Jakby rozumiał, że w życiu nie zawsze będzie przyjemnie, że czasem słońce, czasem deszcz, i wszystko to trzeba znieść z jednakowym spokojem.

Nadziwić się nie mogę.
Nacieszyć.
Oczy mnie pieką od ciągłego przecierania.

niedziela, 14 czerwca 2015

R & K

Na wstępie do tego wpisu wszystkich czytaczy bloga, którzy mają jakikolwiek związek z szeroko pojętym fryzjerstwem uprasza się o zamknięcie oczu i nie czytanie tego, co poniżej. Zakilnam Was!

Endorfinki zarastają. Roś coraz częściej mylony był z dziewczynką (mimo ewidentnie chłopskiego odzienia), a Bzyl, z włosami gęstymi jak amazoński busz, wypisz - wymaluj: Mowgli z Księgi Dżungli. Nie martwiło mnie to, ba, nawet cieszyło, bom sentyment do długich kudłów miała od zawsze (skrzywienie po miłości do Kelly Family w dzieciństwie) i mąż mój rodzony w weku lat nastu prezentował skalp z grzywą za ramiona.

W beztroskim zarastaniu przeszkodziły jednak Endorfinkom upały i zbliżający się wyjazd na turnus rehabilitacyjny (tak, tak!), a na nim codzienne zajęcia na basenie, i moja refleksja, że po co sobie życie komplikować, skoro można je upraszczać? A że chłopcy mają nadwrażliwe główki i jakiekolwiek majstrowanie przy tychże nie wchodzi aktualnie w grę, zmuszona jestem odnaleźć w sobie bestię...

Od dwóch dni, gdy tylko zmrok zapadnie, budzi się we mnie dziki zwierz - wychodzę na noce łowy i poluję. Ofiarami są pochrapujące Endorfinki. P. przygląda się w milczeniu, czasem poda nawilżaną chusteczkę lub nożyczki, ale generalnie wolałby nie brać udziału w tej orgii i zachować czyste sumienie ( i ręce). Ale bestia we mnie nie rezygnuje i co wieczór, po ciuchutku, warcząc ledwo dychającą golarką do włosów marki Remington pastwię się nad własnymi dziećmi. A proces to żmudny i wieloetapowy, bo delikwenci leżą i kudły rozrzucone mają na wszystkiwe strony. Uważać trzeba, by ściętymi włosami zanadto ich nie obsypać, bo noc zamieni się w prawdziwy kłująco-gryzący koszmar. Zazwyczaj kończę golarkową sesję wielce z siebie zadowolona.

Poranki przynosżą ROZCZAROWANIE.(jednak perspektywa pozioma z pionową niewiele ma wspólnego).

I KONSTERNACJĘ (aż tyle mu ciachnęłam z lewej strony? ).

Odwrotu nie ma.
Proces trwa.
Nie spocznę nim nie dobrnę do efektu
Z A D O W A L A J Ą C E G O.


Lub dopóki kudłów nie zabranie. 

czwartek, 11 czerwca 2015

Papier

Piszecie do mnie często: Wydaj blog jako książkę! To musi się ukazać drukiem!
Ano nie jest to takie proste z kilku powodów.
Po pierwsze: trzeba by być pewnym, że własne wypociny na książkę się nadają, a ja tej pewności nie mam i mieć zapewne nie będę.
Po drugie: szukanie wydawcy i wydeptywanie ścieżek ku sławie jest ostatnią rzeczą, na jaką mam czas i chęci...

Ale są ludzie, którym SIĘ CHCE.
Pasjonatki.najprawdziwsze, które co roku podejmują wyzwanie i wydają tomik z twórczością głogowskich literatów. W tym roku zastukały i do naszych drzwi..
I tak oto Endorfinki zyskały dwie wspaniałe Ambasadorki: Panią Renatę Kołodziej i Panią Małgorzatę Jankowską. Nie straszne im było 160 stron endorfinkowych literek, nie straszne były korekty, edycje i redakcje.

Endorfinki po raz pierwszy zagościły na papierze - w zacnym gronie trzydziestu twórców głogowskich - rozpychając się nieskromnie, bo z niespełna 300-tu stronicowego tomiku 1/3 to perypetie Roszka i Bzylka.
A jakby Endorfinek było za mało jeszcze - w tomiku znalazły się dwa piękne wiersze o chłopcach (jeden autorstwa mojej Mamy, a drugi mojej Siostry, które przytoczę tu niebawem).

Czytać swój blog jako książkę - bezcenne!
Pani Małgosiu, Pani Renatko!
DZIĘKUJEMY!!!




wtorek, 9 czerwca 2015

6

Rano przecieraliśmy oczy ze zdumienia...
Że to już 6 lat...

Wyjątkowy to dzień - wtedy stałam się Mamą, przyjęłam rolę, która od tamtej pory wypełnia mnie po brzegi i staje się Absolutem mojego życia.

Tak czekałam, w kwietniu 2009 roku.
Pełna światła, siły i spokoju.





A potem zjawił się On.
Cudaczek Dziwaczek.
Pokręcony.
Połatany.
W wiecznym nadmiarze: chromosomów i miłości.

Roch. Roszek. Roś.

Sześcioletnie Szczęście w pieluszce.
Nasz codzienny, prywatny Cud.

I choć Główny Bohater zupełnie nie zdaje sobie sprawy z dzisiejszej rocznicy, świętujemy!

Wszystkiego dobrego Roszku!



niedziela, 7 czerwca 2015

Telekradnisie

- Ulaluga Po! [Hulajnoga Po!]
- Inki Inki! Uzaj! Kauza! [Tinki Winki! Uważaj! Kałuża!]
- Eleubisie adzo sie koają! [Teletubisie bardzo się kochają!]

Raz po raz wykrzykuje Roch.
Jedząc śniadanie.
Kręcąc się w kółko na dywnie.
Gadając do krzaków.
Siedząc na nocniku.

Wciągnęła Go teletubisiowa czarna dziura i wypluć nie chce. Nie ma kontaktu, nie ma wymiany, jest tylko komunikat w jedną stronę. Działać możemy napędzani tylko teletubisiowym wiatrem w żagle.
Spacerek - do taktu z teletubisiowym wierszykiem.
Nieporadne próby kolorowania - tylko na kolorowankach z Teletubisiami.
Bajka - oczywiście....

Będąc świeżo po lekturze "Łebków od szpilki" Agnieszki Szpili (jeszcze stygną w mojej głowie ostatnie strony) wiem, że Teletubisie lubią "ukraść" rodzicom dzieci, i to na długo.
Zazdrosna się robię o te łagodne stworki. Że zawładnęły moim dzieckiem, schowały Roszka pod pachę i hyc! W nogi!

Tinky Winki! Dipsy! Laa-Laa! Po!

Oddajcie nam Roszka!!!

czwartek, 4 czerwca 2015

Getto

Galopują w mojej głowie myśli, przewalają się fale emocji, pytania bez odpowiedzi tkają zgubną sieć.
Każdy pomysł na wpis inny, skrajnie różny od poprzedniego. Czy biadolić, że życie mnie gniecie i nie mogę sobie poukładać jakoś ostatnio tych puzzli? Czy chwalić Bzyla za dojrzałość i świetny kontakt? Czy ręce załamywać nad odpływającym w siną dal skupieniem Roszka? Czy zapełniać dziury i pęknięcia fugą fotoreportaży?

Czuję, jak rośnie niewidzialny mur między mną a światem.
Braknie sił, by jeszcze w normalności brać udział, gdy tu na co dzień kosmos i odległe galaktyki.

Może dziś więc nie swoim, a cudzym głosem gadać będę.
Pożeram książkę Agnieszki Szpili - matki niepełnosprawnych bliźniaczek. Tak to już jest, ze nawet książki czytam najczęściej te "z branży". Genialne słowa, myśli - jakby wyciągnięte z mojego serca, bo w wielu aspektach podobną drogą podążamy (dzieci!).

Najchętniej zacytowałabym pół książki.
Więc może po kawałku:

    ... I siadam często, gdy córeczki już śpią, przy kuchennym stole ze swoim ego, i z całą odpowiedzialnością i sympatią mówię mu, by się lepiej na moich oczach wzięło i powiesiło, lepiej przy mnie, bo przynajmniej zapewnię temu aktowi skuteczność, w odpowiednim momencie wykopując spod jego nóg taboret służący za podpórkę do skrupulatnego i niespiesznego założenia pętli na szyję. Czasem jestem pewna, że lepiej by było, gdyby to ego strzeliło wreszcie samobója, bo i mnie przecież bez niego będzie łatwiej. Nie będę cierpieć, wszak cierpienie leży nie w mojej, ale w jego naturze, bo wciąż mu wszystkiego za mało, wciąż się chce ono nażreć, nachapać tej wolności, którą dysponowało do woli przed narodzinami dziewczynek.
    Ja się też przecież po prostu boję, że to zaniedbane, zaszczute, zamknięte w piwnicy ego wydostanie się kiedyś jednak na powierzchnię i odegra się na mnie w sposób tak mściwy, że rozpieprzy to wszystko, co zbudowałam przez lata, żyjąc jak w klatce. A może jednak się mylę, może moja wolność zdobyta w totalnej niewoli, w życiowym Archipelagu Gułag, jest warta więcej niźli ta odgórnie nadana, przyznana arbitralnie przez... jak zwał, tak zwał, niech będzie: los.
    Sama nie wiem. Codziennie rano zakładam więc na ramię swoją opaskę z żółtą gwiazdą, odpowiadając na pytania zaczepiających mnie ludzi, że to gwiazdka z nieba, że taką mi dali wraz z krzyżykiem na drogę. A jak przechodzę z getta na stronę aryjską macierzyństwa, na którą składają się nie wizyty lekarskie, diagnozy w ośrodkach i konsultacje u specjalistów (to jest po stronie getta, za murem), lecz place zabaw, wyprawy do lasu i na lody w cukierniach, uśmiecham się do moich córek i do wszystkich napotkanych po drodze przechodniów i z podniesioną głową, dostojnie i dumnie, manifestuję radość z możliwości bycia zakotwiczoną i w raju, i w piekle, i w getcie, i na wolności, i na Parnasie, i w Hadesie, bo może życie polega właśnie na stałym podróżowaniu pomiędzy tymi dychotomiami, pomiędzy tymi odległymi światami. Awers i rewers. Noc i dzień. Narodziny i śmierć. Schizofreniczne, nieznośnie rozedrgane i wiecznie czegoś chcące życie.

/Agnieszka Szpila, Łebki od szpilki, Wyd. W.A.B., 2015, s.40/


Bardzo polecam!