Pojechaliśmy. Po dwuletniej przerwie, pełni obaw, nowych lęków i natręctw. Pojechaliśmy, bo chłopcy bardzo potrzebowali już intensywnego treningu fizycznego, potrzebowaliśmy też wreszcie zmienić perspektywę, zmienić miejsce zamieszkania chociaż na dwa tygodnie, by przełamać pewne bazylkowe schematy. Pojechaliśmy na... TURNUS!
Jak zawsze - w "Centrum Like" w Łodzi, niedaleko Stęszewa, w okolicach Poznania. W miejsce nam znane, lubiane. Obawiałam się, czy chłopcy się odnajdą na nowo, po długim okresie niejeżdżenia nigdzie. I tu wspaniałą robotę zrobił nam album z wakacji, którego wykonanie mieliśmy zadane dwa lata temu w szkole. Były tam zdjęcia z ostatniego turnusu i chłopcy bardzo często je oglądali. Lubili to robić, oczywiście zawsze opowiadałam im, że byli wtedy na turnusie, przypominałam poszczególne zajęcia. Zawsze najchętniej zatrzymywali się przy basenie i przy jeziorze :) Po Mamusi mają duszę syrenek :)
Album okazał się wspaniałym utrwalaczem wspomnień - gdy dojechaliśmy na miejsce i poszłam do recepcji załatwiać sprawy, Roszek po wejściu do ośrodka natychmiast udał się...pod drzwi do basenu... Jakby wczoraj miał tam zajęcia. Chłopcy odnaleźli się świetnie i odetchnęliśmy z P. z ulgą. Maszerowali pięknie na zajęcia, bardzo tu pomagał plan dnia przywieszony do drzwi łazienki, ze zdjęciami poszczególnych zajęć, który zrobiłam lata temu i który jeździ z nami na turnus od lat. Mniej było też kryzysów - obaj panowie są jednak już starsi i maja więcej energii i umiejętności skupienia na dłużej. Znali miejsce, znali część terapeutów i weszli w turnus jak w masełko.
Najsłabszym punktem tej imprezy okazaliśmy się... my. P. zaczęła tak męczyć alergia, że część turnusu był kompletnie wyczerpany i nie do życia. Zapomnieliśmy też leku wziewnego na astmę i przy nasilonych dusznościach kodem na receptę uratowała nas Pewna Czytaczka Bloga (Aniu, dziękuję!!!). Moja psychika okazała się kruchsza niż przypuszczałam i zaliczyłam spektakularny kryzys z powodu ,nawet nie wiem, jakiego. Po turnusie mam smutną refleksję - oboje z P. jesteśmy już tak zmęczeni (psychicznie, fizycznie), że coraz gorzej znosimy codzienność. Czas ratować swoje dusze, bo jednak z biegiem lat, gdy Endorfinki rosną, jest coraz trudniej, a bardzo liczyliśmy, że będzie z górki...
A Roszek i Bazylek?Najlepiej pracował na zajęciach Roś i to było dla nas totalnym zaskoczeniem. Pokazał też swój charakterek i to, że nie jest już małym dzieckiem, notorycznie uciekając nam na basen... Bazyli przywiózł ze sobą sporo lęków i nadal mocną męczliwość słuchową, co jednak nie przeszkodziło mu w większości zajęć. Najtrudniej przechodził zajęcia na basenie, nad czym ubolewam do dziś, bo trafiła nam się wspaniała Pani Kasia. Roszek tak się z nią fantastycznie bawił, że pozwolił zanurzyć się cały (!) pod wodę! I po wypłynięciu śmiał się do rozpuku, a spodziewałam się raczej histerycznego płaczu. Bazyli, przyzwyczajony do gruntu pod nogami w przydomowym basenie, był ostrożniejszy, ale co się napływał - to jego. Chłopcy codziennie uczęszczali do pedagoga, na terapię ręki, na terapię przestrzenną (podobna do SI, dużo huśtawek równoważni). Codziennie mieli też ćwiczenia z Panem Mateuszem który skradł ich serca (zwłaszcza Roszka). Co drugi dzień jeździli również na koniu, co było dla nas wielkim wydarzeniem, bo przez kilka turnusów tych zajęć nie mieli (nie wykazywali chęci). W tym roku konik przypadł im bardzo do gustu i jazda na nim był wspaniałym wyciszeniem na koniec pełnego wyzwań dnia. Wielkim plusem turnusów Centrum Like jest też wspaniała Pani Asia - neurologopeda, która czyni cuda. Po spotkaniach z nią zawsze czuję się pewniej w tej dziedzinie i wiem, jak pomagać chłopcom rozwijać mowę i komunikację.
Żeby nie było tak sielsko - oczywiście, przybyliśmy na turnus z całym inwentarzem trudnych zachowań, zwłaszcza Baza, i, choć nieco przytłumione nowym miejscem, nie raz dawały nam się mocno we znaki. Baz notorycznie wszystko zrzucał z balkonu, często w krzaki, żeby trudniej było to znaleźć. Ciągle też zdarzały nam się nocne wpadki, a że byliśmy na to przygotowani i zabraliśmy sporo własnych prześcieradeł i podkładów, nasz balkon nieustannie przypominał oflagowany balkon kibica - tyle się na nim suszyło prześcieradeł.
Chłopcy, rozruszani, rozćwiczeni, popołudniami również nie próżnowali - Roszek codziennie moczył nogi w jeziorze. A Bazyli... pod czujnym okiem P. pięknie rozwijał swoje umiejętności jazdy na rowerze (nauka hamowania i skręcania). Towarzyszyły nam też zwierzątka - konie i para uroczych osiołków. Nie zabrakło również naszych przyjaciół, z którymi, po ciężkich dniach biegania za dziećmi, spędzaliśmy spokojne wieczory na tarasie na rozmowach i muzykowaniu.
Wszystko to mogło się zdarzyć dzięki WAM - naszym darczyńcom i tym, którzy przekazują nam 1% podatku. Ceny turnusów tak poszybowały w górę, że obawiam się, że to był nasz ostatni turnus :( Ale ten się ZDARZYŁ, dzięki całej rzeszy dobrych ludzi wokół nas, i jesteśmy Wam za to dozgonnie wdzięczni.
zdjęcie: Centrum Like |
zdjęcie: Centrum Like |
zdjęcie: Centrum Like |
zdjęcie: Centrum Like |
zdjęcie: Centrum Like |
Chłopcy zdali ten sprawdzian na piątkę z plusem! My - rodzice - czwórkę. Zwłaszcza moja krucha psychika okazała się najsłabszym punktem rodziny. Bo musicie to wiedzieć - rodzice dzieci niepełnosprawnych, nawet Ci, co uśmiech mają przyklejony na stałe do swych twarzy, wewnątrz przezywają codziennie prawdziwe dramaty - mniejsze lub większe, ale z reguły przytłaczające. Nikt nas nie uczy, jak dbać o siebie, nie pozwalamy sobie na wolne, nie mamy tez takiej możliwości. Ten turnus pokazał mi dobitnie, że dobiłam do jakiejś cienkiej granicy, i że, jeśli nie zadbam wreszcie o siebie, o męża, nie starczy mi sił na resztę życia z Endorfinkami. A starczyć musi.
W to lato uratuje nas opieka wytchnieniowa.
Dbajcie o siebie Kochani! Turnus to nie odpoczynek - to wzywanie :D