Dawno temu, w odległej galaktyce, będąc jeszcze w liceum, przeczytałam wszystkie cztery tomy "Chłopów" Reymonta. I wpadłam po uszy. Urzekł mnie ten mistyczny, wiejski świat. A zwłaszcza postać starego, mądrego... Rocha. I tak oto dowiedziałam się, jak dam swojemu synkowi na imię :)
Przez te wszystkie lata innego Roszka poznałam tylko raz, na zajęciach muzycznych, które prowadziłam z przedszkolakami.
A potem powstał blog.
Moje s.o.s.
Mój sygnał dymny wysłany w świat.
Furtka, zaproszenie.
Odezwała się do mnie dziewczyna z Warszawy - że czyta bloga, że lubi, że jest psychologiem, że pracowała z osobami z autyzmem i z zespołem Downa, że ma sentyment, że się interesuje, że chciałaby nas poznać i że... nosi pod sercem małego Roszka! Potem kontakt na jakiś czas się urwał, by znów się odrodzić. Pisałyśmy do siebie, śledziłyśmy swoje poczynania na facebooku, nawet zdarzyło nam się porozmawiać przez telefon. Przez ten czas Roszek zdążył przyjść na świat, zwiedzić Meksyk, Jordanię i kilka innych miejsc. Bo Olga to niezwykłą kobieta - założyła
projekt CZUJ CZUJ, w ramach którego wolontariusze prowadzą warsztaty z edukacji emocjonalnej w różnych zakątkach świata - szczególnie z grupami wykluczonymi - Ormianami, Kurdami, Czeczenami itp. Budują również recyklingowe place zabaw - z tego, co znajdą na danym terenie. Wystawiają teatrzyki cieni. Działają, działają, działają.
Za tym wszystkim stoi Olga. To kobieta fenomen - pełna pomysłów, pasji, ciekawości świata i przede wszystkim ludzi. Każdego zagada, z każdym nawiąże kontakt, wszędzie się odnajdzie, każdym się zachwyci. Kobieta odkrywca. Kobieta nienasycona.
I jakimś dziwnym trafem tak ciekawa postać polubiła moją pisaninę tak bardzo, że zapragnęła nas poznać. Umawiałyśmy się długo, długo, długo, i wreszcie się udało!
Przyjechali!
Olga, Roszek i Grześ - tata Roszka.
To były cztery dni relaksu, długich, głębokich rozmów, śniadań, obiadów i kolacji pod gołym, łaskawym niebem, dni ognisk nocnych i dziennych spacerów, dni przeskakane na trampolinie i przebujane na hamaku.
Bardzo tego potrzebowałam. Daliśmy sobie wiele nawzajem.
Złapałam oddech, nabrałam dystansu, zatrzymałam się na chwilę.
Mały Roszek oczarował nas doszczętnie, patrząc swoimi ciemnymi ślipkami z przenikliwością godną tybetańskiego mędrca. A prawdziwa magia zaczęła się wtedy, gdy mały Roszek rozgryzł Dużego Roszka na tyle, że między chłopcami pojawiła się nić porozumienia, Nasz duży Roch, nie zwracający dotąd zupełnie uwagi na inne dzieci, dla swojego małego imiennika postanowił zrobić wyjątek. Dał się nakarmić i sam nakarmił. Odwzajemnił śmiech, zajrzał głęboko w oczy, poszalał na trampolinie. Nie obok Roszka tylko Z ROSZKIEM.
Takich gości nam trzeba! Takich czarów!
Olu, Grzesiu, Roszku - dziękujemy za te chwile szczęścia!
Czekamy na Was zawsze!
Zobaczcie, jak było cudnie!