Życie dało nam w kość w zeszłym roku tak solidnie, że nieśmiało wyczekiwaliśmy pomyślniejszych wiatrów. O naiwni!
Ale od początku: przerwa w pisaniu. Bo intensywność codzienności nie pozwala na refleksyjne klikanie w klawiaturę. Chłopcy rosną. Dorastają raczej. Ciężko już pisać z humorem o kupie na dywanie, o codziennych notkach ze szkoły: brak kontaktu z dzieckiem. Im Endorfinki są starsze, tym boleśniej widać, jak bardzo nie nadążają za rówieśnikami i jak wiele mamy pracy przy ich obsłudze. Nasza też to wina, bo sił brak i wyręczając ich, pozornie ułatwiamy sobie codzienność, tak naprawdę bardzo ją komplikując w przyszłości. Nie kamienujcie nas za to - głowa wie, jak powinno być. Ale dusza się poddaje, zbyt często niestety.
Dnie należą do Baza, on tu pełni wartę dwunastogodzinną, pełną fajerwerków emocji i zachciewanek. Taki traithlon z autyzmem - gdy już zsiadasz zdyszany z roweru, każą biec. A gdy padasz na kolana nie mając siły biec - ktoś kopniakiem posyła Cię do wody i każe płynąć. Baz się męczy - z tikami, z męczliwością słuchową, sam ze sobą. Nie umie się niczym zająć (oprócz jedzenia) i tę bezczynnością swoją zagarnia nam całe dnie, tygodnie, miesiące. Baz ma osobowość jak Mama, jak ja - potrzebuje się dzielić z drugim człowiekiem sobą, każdą swoją emocją, nawet swoją nudą. Tylko ja to ładnie opowiem, nawet interesująco, na blogu popiszę, piosenkę zaśpiewam, zadzwonię do przyjaciółki a Baz - wykrzyczy, wytłucze głową o ścianę, wypłacze :(
Roszek (tfu, Roch!) to już prawie mężczyzna. Najchętniej słuchałby piosenek w tablecie i miał nas wszystkich w głębokim poważaniu. Przestają działać mizianki-tulanki, i słusznie, bo wiek zobowiązuje, by spoważnieć nieco. Tylko wieczorem, gdy ten nastolatek z mutacją zasiada w łóżeczku, wraca na chwile malutki Roś, co słodko wpatruje się w Mamę, trzyma w swoich łapkach jej dłonie i przez chwilę jest malutkim chłopcem. Trudny to czas - uhonorować nastolatka, bo ciało taki ma wiek, emocje również, gdy jednak intelekt zatrzymał się na wieku wczesnodziecięcym. Więc lawirujemy, po omacku, by, jak zawsze, sprostać wyzwaniu, które nas przerasta.
Zupełnie popsuta fizjologia nie ułatwia sprawy (ach, jak ona nam tę sprawę utrudnia!). Jesteśmy z P. jak zgrany team - hasło: kupa i każde wie, co ma robić. Jedno myje dziecko, drugie sprząta pokój. Czasem kilka razy dziennie. Jest w nas już jakiś demoniczny fatalizm - czasem, ze zmęczenia, zaczynamy się dziko śmiać z tych fekalnych niespodzianek. Jakaś taka cienka granica, na której człowiek tańczy jak na linie. I, mam wrażenie, ktoś nas bacznie obserwuje - czy powinie się noga, czy spadną w otchłań, czy doczołgają się do drugiego skraju urwiska?
Miewamy też wybitnie dużo szczęścia - do cudownych ludzi wokół, rodziców, terapeutów. Ciągle potrafimy zachwycić się małymi rzeczami, żeby potem przetrwać te wielkie. Ciągle mamy z P. siebie, jak awers i rewers - spleceni miłością i ciężarem naszego wspólnego życia. I mamy muzykę, wiecznie czekającą na lepszy czas, ale jednak.
Rochowi pięknie rozwija się mowa - poszukaj tablet!, znajdź ładowarkę! - wykrzykuje w amoku odstawienia YouTuba. Baz ukochał podróże do Biedronki - mogę zabrać go autem wszędzie, uwielbia być poza domem, to mój najwierniejszy nawigator i samochodowy kompan.
Nadal się wszyscy kochamy, przez zaciśnięte zęby, przez wykropkowane słowa, ale jednak.
Ten rok nie zaczął się dobrze. W jego pierwszym tygodniu odeszła od nas nagle bliska osoba, którą Chłopcy i ja bardzo kochaliśmy. Ktoś, o kogo walczyliśmy jako rodzina, by otworzył choć ciut swoje samotne serce. I to pomału się udawało... Tym bardziej boli, że tak nagle historia się przerwała, choć tyle jeszcze było planów, i coraz lepiej to życie smakowało. Mój wujek odszedł spokojnie, we śnie, a chłopcy klikają w swoich Mówikach: Wujek Rysiu - umarł - nie ma.
Najlepiej śmierć im wytłumaczy puste mieszkanie - "ktoś tutaj był i był, i nagle zniknął, i uporczywie go nie ma". /W. Szymborska/
Dzień po pogrzebie dowiedzieliśmy się, że zamieszkuje mnie Obcy. Niestety, o wrednym, bo złośliwym charakterze. Może pomieściłabym lokatora na gapę, przymknęła na niego oko i trwalibyśmy, nie wchodząc sobie w paradę. Ale niestety - potrzebne będą drastyczne cięcia. Na szczęście bez tarczycy żyć można (Babcia Endorfinek żyje tak już 30 lat i walczyła z tym samym Wrogiem), więc zbieramy siły na bój.
Także dobrej energii i zaciśniętych kciuków przyjmiemy każdy kubik, każdy galon, każdy metr sześcienny.
"Z życiem się tańczy, a nie walczy"! /M. Wąsała/