Powiedzieć, że Bazyli je bardzo wybiórczo to jakby nic nie powiedzieć.
Bo jadłospis tolerowany przez Byzla jest wąski jak talia, której nigdy nie będę miała.
Pomna wysokich wymagań Synka i udręczona codzienną walką o zjedzenie czegokolwiek-innego-niż-chrupki, wyczarowałam dziś na kolację naleśniki z czekoladą. A że Bzyl jest na diecie bezcukrowej, czekoladą stały się sparzone rodzynki zblendowane z kakaem, roztopionym masłem i odrobiną mleka. Pychota.
Igrzyska czas zacząć!
.
Etap pierwszy pt. KRAINA ŁAGODNOŚCI:
Kroję naleśnika, nadziewam na widelec, podsuwam pod paszczę.
Bazyli ostentacyjnie odsuwa głowę.
Podsuwam pod nos, pod oczy.
Nie patrzy, nie wącha, chwilowo jest nieobecny mentalnie.
Po kilku próbach przechodzę do etapu drugiego pt. DESANT.
Troszkę nadzienia czekoladowego trzeba sprytnie rozsmarować Bzylowi na ustach. Następuje automatyczne oblizanie, a co za tym idzie - wymuszona degustacja.
Mmm, jednak nietrujące to coś. I całkiem smaczne.
Etap trzeci - pt. NIE CHCEM ALE MUSZEM:
Kiełkuje ciekawość nowej potrawy i głód z lekka atakuje kiszki, ale tak poddać się bez walki? Więc Bazyli postanawia wziąć mnie na przeczekanie - owszem, odgryza naleśnika podsuwanego do ust, ale po... milimetrze. W tym tempie prędzej naleśnik wraz ze mną zamieni się w skamielinę niż Bzyl zje go do końca.
Etap czwarty pt. WSTRZĄŚNIĘTE -NIE MIESZANE:
Sam naleśnik jest spoko. Nadzienie też niczego sobie. Razem - nie do przęłknięcia! Rozpoczynamy czwartą turę - podsuwam rozdziawionego naleśnika pod pyszczek a Bzyl zlizuje nadzienie. Litości.
Etap piąty pt. CUD NIEPAMIĘCI:
Jeśli zepnę pośladki i dotrwam do etapu piątego nie rzucając z furią talerzem, to w nagrodę staje się C U D. Bo nagle Bzyl dostaje amnezji - wszystko jest pyszne, zajada ochoczo, i ococichodzimamo?
Zjadł. Padam na deski tego kuchennego ringu. Bez tchu. P. podejmuje reanimację -
wyluzuj, przecież zjadł, następnym razem pójdzie lepiej.
Trza zbierać siły, ogłaszać pobór, grupować wojska.
Do następnej kuchennej potyczki.