wtorek, 26 września 2017

Leniwiec Nietuptaj

KLASYFIKACJA:


gatunek: Leniwiec Nietuptaj
rodzaj: Oportunitus Antyspacerus
charakter: ospały, leniwy, uparty 
misja: nie zmęczyć się za bardzo
występowanie: lasy, łąki, szlaki górskie, miejskie chodniki

Jest taki Stworek - w naszym przypadku wygląda słodko - ma niebieskie, skośne oczka i blond czuprynkę. Charakteryzuje się krótkimi nóżkami. Nóżki te szybko się męczą, za pewne są też leniwe. Leniwiec Nietuptaj z reguły ochoczo wyrusza na spacer, by potem, podstępem, w najmniej oczekiwanym momencie przysiąść na dupce i nie ruszyć się już ani na centymetr. Będzie tak siedział/kucał/stał powtarzając zbulwersowanym tonem: juś nie, juś nie, juś nie!.... Nie pomagają prośby, groźby, pozostawienie Nietuptaja samego w lesie na pastwę zwierzyny dzikiej i jeszcze dzikszej przyrody. Jak się Leniwiec zatnie, to nie pomaga nic.

No, jest jedno zaklęcie, które Nietuptaj szepcze w ekstazie z przymkniętymi oczami, wyciągając krótkie ramiona ku górze: Na banana.... Na banana.... Na banana....

Kto się zlituje i weźmie Delikwenta na barana, ten na każdym kolejnym spacerze będzie tego gorzko żałował. 

W naszej rodzinie aktualnie gorzkie żale odprawia P., który od jakiegoś czasu dźwiga Nietuptaja Roszka na swoich ojcowskich barkach. 

Na banana.

wtorek, 19 września 2017

Z dystansu

Dobrze czasem jest się oderwać od ziemi.
Wspiąć się po drewnianej, skrzypiącej drabinie i odwiedzić zakurzone miejsca. 
Dobrze jest uchylić okienko i wpuścić trochę powietrza. 
Wpuścić trochę światła.
Dobrze jest spojrzeć na świat z nowej perspektywy, z dystansu i zobaczyć, jakie malutkie jest wszystko dookoła, jakie zabawne.

I dobrze jest potem wrócić. 
Do siebie.


Niedawną wyprawę Endorfinek na niedostępny im górny stryszek uważam za udaną.








czwartek, 14 września 2017

Drobinka

Myślami wracam nad morze... Był to dla mnie jakiś przełomowy wyjazd. Może dlatego, że tym razem bez P.? Może dlatego, że po dwóch miesiącach z dziećmi w domu byłam już zmęczona i wymięta? A może po prostu nadszedł czas na kolejny remanent, sprzątanie głowy i duszy?

Byłam w kryzysie. Który to już raz oplotła mnie ta czarna smoła złych emocji: lęku, wyrzutów i frustracji? Mieszanka gorzka diabelnie i niestrawna.

Wyjazd nad morze podziałał jak lont, który się we mnie zapalił, prowadząc do wybuchu. Wszędzie dookoła widziałam normalne rodziny, dzieci, które godzinami bawią się na piasku, które bawią się w wodzie, bawią się z rodzicami. Dużo zrelaksowanych, wypoczywających ludzi. Mam jedną znajomą, która nie daje mi zapomnieć, że nie ma grzecznych dzieci i każdy rodzic ma swoje troski i jest zmęczony. Wiem, to prawda. Ale chodzi o inny sposób spędzania wolnego czasu - wspólne puszczanie latawca, budowanie zamku, kąpiele z dmuchanymi zabawkami, wreszcie rozmowy, zabawy, gry. Biegając za Roszkiem po plaży tam i z powrotem (a biegam tak od ośmiu lat) i ciągle pilnując Bazyla, by nie uciekł z plaży dosadnie poczułam BRAK. Brak wielu rzeczy, o jakich marzyłam, na jakie czekałam, jakich chciałam. Widok zdrowych dzieci stawał się bolesny. Tyle lat broniłam się przed tym uczuciem, nie podsycałam w sobie żalu i zazdrości, nie porównywałam. A jednak to przychodzi - jak wezbrana fala - ten ból, tęsknota.

W tym roku na naszym kempingu było wyjątkowo dużo osób niepełnosprawnych, w tym cudowna niemiecka rodzina z dziesięcioletnim chłopcem z zespołem Downa. Byłam zaskoczona, że to własnie z nimi - obcokrajowcami, kalecząc po angielsku najprostsze zdania - z nimi rozumiałam się bez słów i od razu byliśmy sobie niezwykle bliscy. Podobne doświadczenia, ten sam ból i ta sama trudna droga sprawiły, że otworzyłam serce przed obcymi ludźmi i dostałam wiele dobrej energii w zamian.

I to był początek powrotu do siebie.

Unosiły mnie morskie fale i to przynosiło ukojenie - jestem tylko malutką drobinką we wszechświecie - myślałam sobie - więc jak śmiesznie maciupeńkie muszą być moje zmartwienia...

Po powrocie wizyta u psychologa:
- Pani jest przestymulowana. Za dużo Pani myśli, szuka, czyta, analizuje. Proszę odpuścić.

O tak!

Zatrzymałam się.



Odpuszczam sobie. Przebaczam sobie wszystko, za co się obwiniam. Przytulam się sama do siebie. Przytulam swoje dzieci. Przytulam swoje tęsknoty.

Na razie działa :)


wtorek, 5 września 2017

Nowe

Ktoś tu poszedł do Nowego Przedszkola...

Głównemu Bohaterowi tej historii nawet powieka nie drgnęła.
Za to ja trzy noce przed miałam koszmary - że Roszek leży na intensywnej terapii i nie pozwalają mi z Nim być. Znaczenie tych snów jest dla mnie jasne - lęk, ze znowu muszę Go zostawić - w obcym miejscu, z obcymi ludźmi. A przecież mój Synek nie powie mi, jak było, czy Mu się podobało, czy nie. Każda decyzja ma swoją hiperwagę i przygniata mnie swym ciężarem. Czy była słuszna?

Stres.
Kiedyś mnie zabije.

Z dwojga złego to lepiej, ze stresuję się ja, a Roszek - wcale :)