Raz do roku wybieramy się w podróż. 300 kilometrów w jedną stronę. Ani dużo, ani mało.
Jednak najtrudniejsza to dla nas trasa, najcięższa, jaką do tej pory przebyliśmy w swoim życiu.
300 kilometrów.
Do Łodzi.
Do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki.
W ciągu 10 lat pokonaliśmy tę trasę tak wiele razy, że już nawet nie jestem w stanie tego policzyć.
Gdy Roszek był jeszcze w brzuszku, tłukliśmy się pociągami z dwoma przesiadkami.
Gdy odeszły wody - pędziliśmy na złamanie karku, by zdążyć na czas.
Gdy wielokrotnie przyjeżdżaliśmy na badania i ciągle odsyłano nas do domu -
jeszcze nie teraz.
Gdy jeździliśmy bez zaproszenia - by się przypomnieć, nie wypaść z listy.
I wreszcie- gdy zadzwonili -
to już.
Tak baliśmy się, że to nasza ostatnia podróż razem.
Że wrócimy sami.
Bez Niego.
Że się nie uda.
Że nasz świat się zawali w Łodzi, na ulicy Rzgowskiej nr 281/289.
A jednak wróciliśmy wszyscy.
Z naprawionym serduszkiem Roszka.
Z nadzieją na nowe, spokojniejsze życie.
Z bolesnymi otarciami i ranami na duszy po bliskim spotkaniu ze śmiercią.
A jednak wróciliśmy!
Wracamy co roku, i coraz mniej boli mnie to miejsce.
Coraz częściej myślę o nim jak o najwspanialszym z miejsc.
To miejsce dla nas traumatyczne.
Ale przecież to tu uratowano nam Roszka.
Po to to miejsce istnieje.
Nie by uśmiercać, lecz by dawać życie.
Odczarowuję, odkręcam, odwracam wspomnienia.
Nad morzem kadrów pełnych łez i zwierzęcego strachu wschodzi jednak słońce Cudu...
Cud ma 9 lat i zdaje się nic z tego koszmaru nie pamiętać.
Za to przez całe badanie śpiewa wszystkie hity Arki Noego i nawet nasza Pani Doktor, raczej powściągliwa w wyrażaniu na co dzień pozytywnych emocji, topnieje pod jego czarem jak lodowe serce Kaja pod łzami Gerdy.
Wszystko w porządku. Nic się nie pogorszyło. Widzimy się za rok.
To jest Cud naszego życia. Cud spełnionego marzenia, którym staram się delektować każdego dnia!