Zmusiła nas do tej "sielanki" sytuacja bardzo rodzinna i zacieśniająca więzi rodzinne jaką jest... grypa żołądkowa, zwana potocznie jelitówką... Jak to potrafi magicznie zbliżyć do siebie domowników - gdy cała, czteroosobowa rodzina tłoczy się w jednej małej łazience! Oszczędzę Wam szczegółów. Nie było tak źle ponieważ tym razem łaskawie chorowanie rozłożyło się "na raty" - imprezę tradycyjnie zainicjował Roszek, po dwóch dniach dopadło mnie i P., a całą farsę zakończył Bazyli, który jako jedyny z rodziny chlustał nie tylko dołem, ale i górą :(
Przetrwaliśmy. Liżemy rany.
O ile Roś w każdych warunkach jest rozkosznie bezproblemowy i szczęśliwy z byle powodu, o tyle Baz daje nam się niezmiennie we znaki. Czasem myślę, że on na jakiś tajnych kompletach studiuje aktorstwo, tak potrafi dramatyzować i spazmować. Osiągnął w tym zawodostwo godne brazylijskich telenoweli. Niestety nie zawsze udaje nam się zachować stoicki spokój. I wióry lecą :(
Wczoraj z nudów ubraliśmy naszą małą choineczkę. Roszek był zachwycony. Teraz obie Endorfinki przysuwają sobie krzesełko do szafki, na której choinka stanęła, wdrapują się na nie i wpatrują jak zaczarowane w spektakl światełek i drewnianych figurek, które służą nam za bombki.
Dziś rano spadł śnieg.
I taki magiczny dialog miał miejsce między mną a Roszkiem:
- Roszku, zobacz, śnieg!
- Śnieg pada. (zdanie, całe zdanie!!!)
- I choinka ubrana,
- Choinka!
- Roszku, to znaczy że niedługo będą święta!
Zamyślił się i powiedział:
- Luli laj....
Szczerze się wzruszyłam... Naprawdę. Roszku, jesteś niesamowity :)
OdpowiedzUsuńmądry chłopczyk
OdpowiedzUsuń