Tydzień nad morzem minął nam szybko i..w miarę spokojnie. Aż nie do uwierzenia! :)
Chłopcy tak kochają plażę, piasek, fale, że jestem skłonna znieść wiele trudów, by widzieć ich szczęśliwymi. Kojące towarzystwo rodziców i siostry dało mi poczucie bezpieczeństwa i bezcenne wsparcie. Dziękuję, Kochani...
Refleksji jak zwykle mam w bród... Kocham morze za jego bezkres, za niesamowite widoki, ferie niebieskości, szarości i granatów (moje ukochane kolory), za to, że przyjmuje bezkrytycznie wszystkie moje smutki i potrafi ukołysać moje zmęczone, ciężkie ciało... Wyjazdy w miejsca, gdzie są inni ludzi, zawsze są dla mnie stresem, bo czujność rodzicielska musi zostać wzmożona jeszcze bardziej. Chłopcy nie rozumieją, że nie powinno się chodzić na plaży po cudzych ręcznikach, Bazyli zupełnie nie respektuje zasady, że do obcych ludzi nie podchodzi się za blisko, bo to narusza ich przestrzeń osobistą i potrafi wręcz dosiadać się do przypadkowych plażowiczów :) Kupę w majtki na plaży zaliczyliśmy tylko dwa razy i dla mnie był to wielki sukces :D Za to przesikanych nocami prześcieradeł (mimo pieluch) nie zliczę... Jak się śpi w wynajmowanym domku, na nie swoich łóżkach, to jednak jest stres.
Tak czy siak, morze nas przyjęło jak starych znajomych i jestem za to wdzięczna.