Dawno, dawno temu, gdy miałam może 10, może 12 lat, a może więcej, obejrzałam razem z mamą nadawany w TVP film. Była to historia małego amerykańskiego chłopca, u którego zdiagnozowano głęboki autyzm. Chłopiec nie nawiązywał żadnego kontaktu z otoczeniem, nie patrzył w oczy, nie komunikował się w żaden sposób. Całymi dniami oddawał się autostymulacjom - kręcił talerzykiem i machał rączkami. Lekarze od razu spisali go na straty prorokując, że do końca życia będzie niesamodzielny i wymagający stałej opieki. I tu zaczęła się dopiero prawdziwa opowieść... Rodzice chłopca nie pogodzili się z diagnozą. Nie pogodzili się z tym, że praktycznie stracili syna - w domu był tylko pusty kokon jego ciała i jego puste, niewidzące ich oczy. Nie zgodzili się też na ówczesne metody "terapii" (lata 70-te w USA) - bardzo autorytarne i katujące wręcz dziecko.
Choć film widziałam tylko raz, i to tak wiele lat temu, pamiętam dobrze
desperację tych ludzi. Pamiętam ich rozpacz i wielką miłość, pamiętam
ich determinację i początkową bezradność. Pamiętam niemoc matki, gdy,
nie mogąc nawiązać żadnego kontaktu ze swoim dzieckiem, w akcie
desperacji usiadła obok synka na podłodze i zaczęła robić to, co on. I robiła to nieustannie, wytrwale, długimi godzinami i dniami, jakby w niemym komunikacie:
jestem z Tobą Synku, cokolwiek robisz i jakikolwiek jesteś. Kocham Cię.
Tych dwoje ludzi zrobiło coś niesamowitego - postanowili, że skoro ich synek nie chce wejść do ich świata, to oni przyjdą do niego. W łazience urządzili specjalny pokój, gdzie całymi dniami, na zmianę, siedzieli z synkiem i robili to co on. Kiwali się razem z nim, machali rączkami, biegali tak jak on. Podążali za nim. Próbowali zrozumieć, czego on doświadcza i jaką frajdę sprawia mu automatyczne powtarzanie tych samych czynności.
I stał się tytułowy Cud. Mały chłopiec zaczął pomału ich dostrzegać. Nieśmiało, sporadycznie zaglądał im na chwilę w oczy. Dostrzegał ich twarze, by zaraz znowu schować się w swoją dojmującą samotność.
Z filmu pamiętam niektóre sceny, niektóre zdania, ale najmocniej zostały we mnie emocje: bezradność, zagubienie, a potem kolejno: akceptacja, bezwarunkowość i miłość, miłość, miłość. Morze miłości. Nosiłam obraz tej rodziny w sercu przez 20 lat. Na długie lata było to moje jedyne skojarzenie z tematem autyzmu. Gdy usłyszeliśmy diagnozę Bazylka, od razu starałam się odszukać ten film, historię tych ludzi. Niestety - do tej pory filmu w polskiej wersji językowej nie znalazłam :( Odkryłam za to pierwowzór filmowej rodziny - bo była to historia oparta na faktach. Państwo Barry Neil Kaufman i Samahria Lyte Kaufman opracowali całą metodę wspierania dzieci z autyzmem, "wołania" ich z powrotem do naszego świata. Nazwali ją pięknie
Son-rise. Założyli Amerykańskie Centrum Terapii Autyzmu, które ma pod swoją opieką dzieci z ponad 100 krajów. Jeżdżą tam też rodziny z Polski. Barry Kaufman napisał też książkę pt.
Przebudzenie naszego syna.
I co to ma wspólnego z nami, spytacie? Dlaczego o tym piszę? Obiecałam, że podzielę się Wami niezwykłym spotkaniem... Ano właśnie..
Co stało się z tym małym chłopcem? Po 3,5 roku terapii domowej autorstwa jego rodziców, po 3,5 roku terapii miłością i akceptacją mały Raun K. Kaufman wyszedł z autyzmu CAŁKOWICIE, czym zadziwił świat medycyny. Końcowa scena filmu to (o ile pamięć mnie nie myli) moment, gdy Raun, w pełni sprawny i mówiący, siedzi na ławce w parku i widzi, jak siostra zakonna wiezie na wózku jakieś niepełnosprawne dziecko (być może autystyczne). Widz już wie, że Raun jest po drugiej stronie, przeszedł po tym moście wybudowanym z poświęcenia swoich mądrych rodziców.
Raun ma teraz 43 lata. Jest doświadczonym terapeutą pracującym z osobami z autyzmem na całym świecie. Napisał książkę.... Przyjechał do Polski na serię wykładów i warsztatów...
Musiałam tam pojechać :)
Wykład był niezwykle inspirujący, docierający głęboko do świadomości rodziców, prosty w przekazie i dosadny. Czytam teraz książkę Rauna i co chwilę podkreślam mądre, piękne zdania. Zdania drogowskazy, które bardzo mi pomagają. Samej terapii Son-rise wiele się zarzuca, jest ona terapią niedyrektywną, czyli nie narzuca nic dziecku, w przeciwieństwie do najpopularniejszej w Polsce terapii behawioralnej. Ale ja lubię wiedzieć, lubię znać możliwości, widzieć różne drogi, i czerapć, czerpać, czerpać z doświadczeń mądrych ludzi.
A samo spotkanie tego "małego chłopca z filmu" było przeżyciem magicznym.
Zatoczyłam koło.
Mała Madzia oglądająca film, pochlipująca ze wzruszenia.
Dorosła Magda wychowująca dzieci z autyzmem, ściskająca rękę "chłopcowi z filmu".
P. choć nigdy nie widział filmu i pewnie nie do końca rozumiał emocje, jakie mi towarzyszyły, dzielnie mi towarzyszył, za co jestem Mu wdzięczna.
Kurtyna.
Napisy końcowe.