Jak w tytule, mamy w domu Małpi Gaj. Łobuzy nauczyły się wchodzić na meble (obaj równocześnie, nawet nie wiem, kto po kim zgapił..) i teraz skaczą po komodach, stołach, krzesłach... Dwa dni temu wchodzę do pokoju chłopców, a tu Roszek stoi beztrosko na parapecie okna.. Wdrapał się tam ze stoliczka do rysowania... Stoliczek musiał więc przewędrować spod okna pod ścianę. Teraz Bazyli wdrapuje się na niego i zrywa naklejki ze ściany (bezpieczniejsze to, ale dla mnie bolesne, bo naklejki ścienne w pokoju dziecięcym były moją WIELKĄ DUMĄ... były...). Roch wczoraj zaliczył piękny lot z łóżka i już bałam się, że skończy się wstrząsem mózgu.. Skończyło się wielką śliwą :( Bazyli wchodzi na stół kuchenny z krzesła, staje na nim i huśta lampą, która wisi dość nisko nad stołem. Lampa ma dopiero dwa tygodnie i obawiam się, że nie pożyje długo...
Noce również są bardzo wesołe - wczorajszą noc Bzyl miał nagłą iluminację i olśnienie, że spać w nocy nie warto, i buszował od 2.40 do 4.40. Dziś było jeszcze weselej - Bzyl szalał od 1.20 do 3.20, a Roszek od 5.20 do 7.00. Jak łatwo się domyślić, Mamusia i Tatuś byli przeszczęśliwi :/
I tak nam upływa to czekanie na WIELKI DZIEŃ... Od poniedziałku powinniśmy byli być w Łodzi, może dziś, może jutro byłaby operacja serduszka Roszka... Akurat moi rodzice mają ferie, mogliby zostać z Bzylem. Ale na sali pooperacyjnej jest korek, nie ma wolnych łóżek, kolejka do operacji zrobiła się długa i nas odwołano.. Lepiej czekać w domku niż na oddziale.. W poniedziałek mam dzwonić, może będzie nowy termin dla nas. Tymczasem doceniam KAŻDY dzień, każdą nieprzespaną noc :) Wszystko może być piękne, byleby razem, w czwórkę...
A tydzień temu byłam z Łobuzami u mojej Babci, czyli ich Prababci. Wisi tam duży obraz jakiejś niezidentyfikowanej świętej. Ma ona długie, ciemne włosy, ręce złożone do modlitwy i uśmiecha się patrząc gdzieś w górę. W dzieciństwie bawiłam się, że to Św. Magdalena. Roszek wszedł, popatrzył na obraz i powiedział: "Mama..". :)