wtorek, 12 kwietnia 2016

Dakar

Lubicie filmy sensacyjne? Albo przygodowe? A może jednak thillery?

Będzie zgroza. Będzie o kupie.
Wrażliwych prosimy o nie czytanie.

WSTĘP:

Bazyli od kilku dni grubszą sprawę załatwia na ubikację - radość ogromna, ulga wielka, bo przez 4 miesiące chodzenia bez pieluchy codziennie robił kupkę w majty i do śmiechu nam było coraz mniej, a nawet wcale.
Niestety - na dworze cywilizowane zasady nie obowiązują i Bazyli bezwstydnie strzela w majty z armaty, a potem z krzykiem ściąga spodnie i majty i biega tak, aż cały nie umaże się na brązowo. Wtedy do akcji wkraczam ja, złoszczę się, tupię, postękuję, ciągnę delikwenta do domu pod prysznic i ogólnie nie fajnie jest.

Tyle tytułem wstępu.

AKCJA:

Siedzimy sobie na dworze. Kilkakrotnie pytam Bazyla, czy chce siusiu lub kupkę, próbuję zaciągnąć go do ubikacji. Nic z tego.
Idziemy do lasu, biegniemy wręcz, bo na topie jest teraz zabawa w ganianego. Po kilkuset metrach Bazyli strzela kupkę. W majty. Zarządzam natychmiastowy w tył zwrot. Roch zgłasza stanowczy sprzeciw. Nie chce iść, więc po chwili namawiania biorę Go na ręce. Bzyl wykorzystuje ułamek sekundy, gdy puszczam jego rękę i puszcza się pędem w las, w dół. Szybko znika mi z oczu. Gonimy Go z Roszkiem. Widzę, że Bzyl zbiegł na sam dół leśnego wąwozu ścieżką i... zsuwa spodnie i majty. Pełne rzadkiej kupy. Krzyczę, żeby tego nie robił. Pędzimy z Roszkiem do Bzyla, a on w tym czasie daje dyla w las, nie ścieżką, ale na przełaj, na oślep. Z majtami pełnymi kupy zsuniętymi do kostek. Chcę gonić Bzyla, ale Roszek odmawia zejścia ze ścieżki w leśne głębiny. Bzyl znika mi już z oczu. Co robić? Co robić? Zostawić Roszka tutaj i pędzić za Bazylem? Ale jak Roszek też mi zwieje? Odprowadzić Roszka do domu i wrócić po Bzyla? Ale to zajmie z 15 minut i przez ten czas Bazyli ucieknie mi tak daleko, że go nie odnajdę. Co robić? Co robić? Łzy ciekną mi po policzkach. Chwytam Rocha na ręce i pędzę za Bazylim. Pędzę to złe słowo, bo Roch wierzga, wrzeszczy i nie pomaga wcale, a trasa wiedzie przez górki i dołki, krzaki, gałęzie, chaszcze i całą leśną obfitość. Biegam tak jak opętana i próbuję namierzyć Bazyla! Jest! Stoi... w potoczku. Po kostki w wodzie. Na mój widok oczywiście zaczyna uciekać - potoczkiem. A na kostkach dyndają Mu... majty pełne brązowej treści. Pędzę za Nim. Dwadzieścia kilogramów Roszkowego sprzeciwu znacznie utrudnia mi pościg. Bzyl ucieka, nie docierają do niego moje błagania, by się zatrzymał. Wreszcie Go doganiam. Stoi w bajorku szlamu, cały w kupie i błocie. Stawiam Roszka na brzegu i nie wiem już, co robić? Włazić w to błoto czy czekać, aż Bzyl sam z niego wyjdzie? Proszę, błagam, nalegam, wręcz - do Bzyla nic nie dociera. Za to dociera do Roszka, który, widząc jak matka miota się na brzegu bajorka i złorzeczy litanie do wszystkich znanych sobie kurw i nędzy, postanawia nie oporować więcej. Poddaje się mojej woli, spokojnie towarzyszy. I ta mądrość Roszkowa, to jego opamiętanie nas uratowały. Łapię Roszka na ręce, włażę w bajoro, po kolana w błocie, wolną ręką chwytam Bazyla za przegub i prowadzę do brzegu. Wspinamy się na stromą górkę, muszę puścić Bzyla, by podeprzeć Roszka. Bzyl od razu ucieka do zagajnika, oczywiście z majtami pełnymi kupy na kostkach. Rzucam się za nim. Jest! Chwytam mocno i nie puszczam do samego domu. Roszek idzie grzecznie, nie protestuje. Bzyl całą drogę (dobre 15 minut pod górę) awanturuje się i złorzeczy w sobie tylko znanym języku. Gdy dochodzimy do domu, pod bramę zajeżdża P - prosto z pracy,, zaalarmowany wcześniej moim rozpaczliwym wyciem do słuchawki, że Bzyl zwiał, Roch nie chce iść, że kupa, że las... P. wysiada z auta i patrzy na naszą trójkę w osłupieniu - jesteśmy cali w błocie i kupie. Cali. Ja, dodatkowo, we łzach.

KONIEC AKCJI

W domu, piorąc ciuchy, myjąc buty, chlipałam sobie jeszcze z dobrą godzinę. Bzyl skruchy nie okazał, wrzeszczał jeszcze przez trzy godziny, ciągle próbując postawić na swoim. Jedynie Roś był szczęśliwy, bo zaopiekowały się nim ukochane Teletubisie.

****

Ledwie godzinę przed tą całą leśną akcją rozmawiałam z psychologiem z przedszkola chłopców - że czuję się jak na polu minowym, jak na wojnie, jak w okopie. Pan radził mi, bardzo słusznie z resztą, by nie bać się min, bo prędzej czy później się na jakąś wejdzie.

No i weszliśmy.

Na szambo-minę.

Rajd Paryż - Dakar.

5 komentarzy :

  1. Myślałam, że w temacie kup nic mnie już nie zaskoczy, a tu proszę. Sprint z biegiem przelajowym w napiętej atmosferze. Madzia, ja nawet nie umiem cię pocieszyć. Ja cię tylko mogę mocno przytulić. Wirtualnie i duchowo. I uśmiechnąć do was.:*

    OdpowiedzUsuń
  2. tu nie ma co pocieszać ,bo i jak .Zbliża się chwila,że sama z dwojgiem nie możesz zostać w domu.Babcia,ciocia ,opiekunka...bo chłopcy dorastają ,są coraz szybsi,silniejsi ,ważą też więcej...i przyjdą nie tylko awantury ,przyjdzie agresja.jedna osoba nie da rady

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ALe tego nie wiesz czy nie da rady?
      Po co tak negatywnie prorokować?
      Brr jak ja nie lubię takiej czarnej wizji wyssanej z palca

      Usuń
  3. Przepraszam, wiem, że moje wyznanie będzie okropne. Strasznie się tu uśmiałam widząc oczami wyobraźni i las, kupę ,błoto itd. Jeszcze raz przepraszam i idę się posadzić na karnego jeżyka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miał ktoś racje,to nie jakieś wymysły, tylko kiedyś brakuje sił.,wręcz marzymy o pomocy.Padnie pani Magda na przysłowiowy py....ja nie mam tego wyssanego z palca tylko wiem ,mam dorosłe chore dziecko.
    A najgłupsze co można napisać...że nie lubię czarnych wizji.Tu nie o wizje chodzi a o to by uświadomić ludziom ,że te
    Mamy ,chociaż bardzo dzielne,kiedyś nie dają rady.Ania

    OdpowiedzUsuń