Nie lubię kusić losu. Lepiej chuchnąć na zimne niż się potem sparzyć.
A jednak stało się. W poniedziałek wypowiedziałam na głos to magiczne zdanie, które w myślach miętoliłam już od dawna: Listopad za nami, a Endorfinki NADAL NIE CHORUJĄ, wcale a wcale!
Bo dookoła, w środowiskach, że tak zgrabnie ujmę, dzietnych, choróbsko za choróbskiem, jelitówka pogania anginę, ta ustępuje zapaleniu gardła, a jeszcze krtań i oskrzela proszą się o swoją kolej.
A u nas nic. Nawet gila brak.
Więc poczułam się pewnie, odważnie, wypowiedziałam głośno i wyraźnie to, co nawet w myślach powinno pozostać ocenzurowane.
Bo gil czujny jest, uszy ma długie i podsłuchy zainstalowane gdzie się da.
Usłyszał, przybył, stawił się na posterunku wywołany do tablicy śmiałością mą bezczelną. Zabulgotał, puścił bańkę, i jest.
Padło na Roszka. I co on biedny winny, że za matkę ma wronę paskudną?
Wykrakałam.
Kup mu sulfarinol kropelki na noc , sa rewelacyjne :-)
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię głośno cieszyć się, że dzieci zdrowe. Bo wiadomo, że jak tylko to wypowiem, przestają zaraz być. Takie jakieś durne fatum czy co ;)
OdpowiedzUsuńMadziu,gile i na Mazurach są :) Gaba ma ostre zapalenie zatok i antybiotyk od wczoraj,Bartek tylko gile więc jedzie na pneumolanie.Ja też zawsze jak na głos wypowiem to tak jakbym wypowiedziała magiczne zaklęcie :) Jedna tylko radosna wieść u nas jest - Bartek zszedł z pieluch!!!NARESZCIE!!!
OdpowiedzUsuń