Choinka ubrana.
Czarną robotę wykonałam ja, Bazyli z całych sił starał się powstrzymywać od pstrykania palcami w bombki, P. udawał, że wcale nie przysypia na kanapie, a Roch nie próbował nawet udawać, tylko przysnął.
Zostawiliśmy Go śpiącego. I gdy tak spał skulony w kłębuszek, skąpany w delikatnym świetle choinkowych lampek, a z głośnika sączyły się słowa: śpiewajmy i grajmy Mu, Małemu, Małemu... to uśmiechnęłam się do siebie. Szeroko. Ciepło. Szczęśliwie.
Przypominam sobie zeszłoroczny grudzień i ciarki chodzą mi po plecach na wspomnienie tej ciemności i smutku. Za nami był cały morderczy trud walki o życie Roszka, czekaliśmy na diagnozę Bazylka. Świat stał się mglistym, nieprzyjaznym miejscem, gdzie nic nie miało smaku i zapachu, a z każdej gałązki kapały łzy. Żaliłam się Wam na blogu: tu i tu.
Wigilię przepłakałam.
Przewyłam jak wilczyca w czasie pełni.
A potem napisałam:
Po trudach ciężkiej drogi na osiołku-strachu i wertepach zmęczenia dotarliśmy do naszego Betlejem. W bólach i spazmach przyszło na świat Dzieciątko Dobrej Nowiny. I obiecało, że sobie jednak poradzimy, poukładamy te dziwne klocki, znajdziemy Generator Wszystko-Przetrzymującej-Miłości i podłączymy się do niego. Na stałe.
Wśród nocnej ciszy urodziłam nadzieję.
Klocki poukładane.
Generator pracuje i zasila nas pełną parą.
Jestem gotowa na święta.
U nas codziennie jest święto.
I to co NAPISAŁAM jest WAŻNE i WIELKIE
OdpowiedzUsuńŚwiętujcie w radości i spokoju. :) Lubię cię czytać, Magdo. Ujmujesz z wdziękiem kwintesencje wszystkiego. Smutku, niepokoju, lekkości oddechu z powodu że szczęśliwe mgnienie chwili, strachu, uśmiechu, matczynego jestestwa, trudów codzienności, radości. Masz piękne dzieci. :*
OdpowiedzUsuń