Moje małe smuteczki są jak muszki owocówki. Ani się człowiek obejrzy, a już ich pełno. Niby nieszkodliwe, prawie niewidoczne, a jednak swoją nachalnością zatruwają codzienność. Można taką znaleźć utopioną w herbacie, wgryzioną w jabłko, i już się odechciewa.
Jak sobie radzę z tymi małymi smuteczkami?
Ano nie radzę sobie, w ogóle.
Mam za to bezczelne dzieci. Nic sobie nie robią z mojej świątyni smutku, którą tak pieczołowicie wznoszę, łezka po łezce. Wpadają do niej z butami, narobią rabanu, przewrócą lichtarze, poszarpią zasłony i melancholię diabli biorą. Szast-prast i po sprawie.
Moje dzieci są bezczelne.
Bezczelnie przywracają mnie do życia.
Mamusiu Bezczelasów, z dnia na dzień, z roku na rok, nabierasz PRZESTRZENI
OdpowiedzUsuńrozhuśtujesz nas, czytelników(niejednokrotnie Uharowanych Rodziców, Wesołe Babcie i Zapracowanych Dziadków oraz Czytelników Całkiem Niezrzeszonych)
bliżej gwiazd
Madziu teraz chyba taki czas bo czuje się tak samo ...
OdpowiedzUsuńwidziałam zdjęcie Roszka na OIT ICZMP i moja pierwsza myśl " kurczę przecież ja go znam" :) pozdrawiam i trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńSkarbie,cierpliwosci. Twoje Dzieciaczki sa cudowne, to tylko ich choroby sa bezczelne. Wyrosnal z tego. Jeszcze nadejdzie dzien, gdy bedziesz zalana lzami, a chlocy przyjda i Cie przytula, dadza Ci buzi. Odrazu zapomnisz o tych wszystkich tluczonych talerzach, wybitych oknach, podbitych oczach, i scianach umorusanych w kupie. Buziaki
OdpowiedzUsuń