Bazyli rozpromienił się ostatnio. Gdzie się nie pojawi, niesie przed sobą swój uśmiech jak pochodnię. Widok to słodki, wzruszający. Na chwilę karleje we mnie odwieczne poczucie winy, że dzieci moje nieszczęśliwe, z bagażem ponad ich siły. I, gdy polukrowani tą bzylowa słodkością, tracimy czujność, następuje eksplozja - wrzasku, tupania. Dramaty nie-do-przeżycia, końce świata typu: koniec bajki lub zakaz wychodzenia za bramę.
Ale tym razem jestem mądrzejsza. Zamieniam się w łagodną skałę - nie do ruszenia, nie do zirytowania. Bzyl wrzeszczy, szarpie, a ja robię swoje. Jestem głucha i ślepa.
Czary! Mary!
Odczarowany!
Brawo tak trzymać, mam nadzieję, że kiedyś sam za to podziękuje. Pozdrawiam mk
OdpowiedzUsuń