piątek, 27 maja 2016

Matka Smoków

Czasami leżę sobie w łóżku i nasłuchuję. Endorfinki już wstały, biegają po mieszkaniu. Roszek tradycyjnie kręci szmatką esy floresy, Bzyl upolował jakiś papier i drze go na strzępy. Lubię tak leżeć i nasłuchiwać. Robię wtedy eksperyment - zamykam oczy, wyłączam wizję i zostaje tylko fonia. Przestaję sobie wyobrażać sylwetki chłopców - Roszka drepczącego w kółko i Bzylka przycupniętego w kąciku. Przestaję sobie wyobrażać cokolwiek.

Słucham.

I po chwili po dzieciach nie ma śladu. Do moich uszu dochodzą dziwne, intrygujące dźwięki. Pochrząkiwania, ciche mruczenie (Roś). Gardłowe bulgotanie niczym mongolska rozmowa (mam nadzieję, że żaden Mongoł nie poczuje się urażony - znamy kilku i baaardzo lubimy!). Wysokie, przeciągliwe popiskiwania (Bzyl). Rozdzierające skrzeki (znowu Bzyl). Chroboty, szuranie, sapanie.

Żadnych słów. 
Zupełnie nie dziecięce odgłosy.

I leżę tak z zamkniętymi oczami, i uśmiecham się do siebie.


Jestem Magdalena, zrodzona z burzy.
Matka Smoków.




4 komentarze :

  1. I bardzo KOCHANA

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubie Pania czytac...nabieram dystansu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani blog jest mega pozytywny 😃 Bzylka i gRoszka nie da się nie lubić 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę o Was często. Różnym ludziom o Was opowiadam. Czuję wtedy, że dotykam czegoś metafizycznego.
    Pomagacie mi w zmaganiu z własnym ciężarem.
    Pozdrawiam z Zagłębia Dabrowskiego

    OdpowiedzUsuń