wtorek, 17 grudnia 2013

Night club

Obyło się bez rodzinnego katharisis.

 

Roszek wobec tego zainaugurował sezon karnawałowy. Co noc mamy imprezkę.

Między 1.40 a 5.10.

Albo 2.40 a 7.00.

Albo od 00.30. do 6.25.

Rozkręca się chłopak, przed Sylwestrem ćwiczy.

A my wraz z nim.

Dziś Bzylek się dołączył i tak imprezowali obaj z Teletubisiami do białego rana. Przysypiając na kanapie raz po raz łypałam sennym okiem, czy obaj balowicze cali i w jednym kawałku. To lepsze niż grzybki halucynki (mniemam, bom nigdy nie próbowała).  Kilka takich balang nocnych i halucynacje murowane. Moja ulubiona to ta, kiedy Bazyli, poproszony, powiedział: pa pa. Jakiś czas zajęło mi połapanie się, że jednak moja euforia jest bezpodstawna i nic takiego nie miało miejsca.

Krąży między nami jakiś podstępny wirus i podszczypuje co rusz któregoś z domowników. A to Byzl ma gorszy dzień i nasilony kaszel. A to Roszek się pokłada. Jednemu i drugiemu zdarza się zatrważający w skutkach chlust z otworu umownie zwanego przeze mnie siedziskowym. I Żaden Pampers Świata nie powstrzyma tego tsunami tam, gdzie jego miejsce. Nie nadążam prać.

Byle dotrwać do pierwszych mrozów. Bez szpitala. To już by było coś...

2 komentarze :

  1. witaj w klubie nocnym :-) - i szczerze wspolczuje - nie ma nic tak meczacego od nieprzespanych nocek , bez szansy nadholowania snu w dzien. - zdrowka raz jeszcze - tu u nas tez przeziebienia z norowirusami sie przeplataja .

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej! Zdrowia dla was, siły dla Ciebie i bakcylom już podziękujemy. Trzymajcie się jakoś, najlepiej suchej strony pampersa. ;)

    OdpowiedzUsuń