Podobno na terapii z Roszkiem dzieją się cuda. Uwielbia lepić w ciastolinie (!), z rozkoszą wkłada rączki w miski pełne suchego ryżu bądź kaszy. Podobno uwielbia stymulację dłoni (!)...
Rozochocona zapewnieniami pań terapeutek, otrząsnąwszy się z początkowego niedowierzania, podsunęłam dziś Rosiowi michę pełną suchego ryżu. Bo odtąd nasz świat się zmieni - Roś rozwinie nieprawdopodobne zdolności manualne i będzie malował miniaturowe obrazki na malutkich ziarnkach fasoli czy coś w tym stylu.
Wzdrygnął się - jak zawsze.
Cofnął rączkę - jak zawsze.
Wrzasnął - i już Go nie było.
Zostałam sama, z michą szeleszczącego ryżu i smutnym przeświadczeniem, że widocznie niegodnam bycia naocznym świadkiem owych manualnych cudów.
Albo paniom pomyliły się dzieci :)
:D dlatego lubię czasami mieć rodziców na terapii:) ryż nie przeszedł w domu? może fasola mu się spodoba? czarno-biała.
OdpowiedzUsuń