Codziennie około 21 chłopcy lądują w łóżeczkach. Codziennie, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zmieniają się w wilkołaki i wyją do księżyca. A gdy już wycie osiąga stan krytyczny, na scenę wkraczam ja. Gasimy światła, odpalam gitarę i jadę kawałek po kawałku. Obowiązkowo Dom Nauki Wrażeń Lenny Valentino, Hyperballad Björk i Use somebody Kings of Leon. Stałym punktem programu jest też piosenka Tylko Illusion. Czasem uda mi się jeszcze przemycić Eye of the needle Divine Comedy, Smells like Teen Spirit Nirvany, i jeszcze coś z ukochanego Radiohead. Moje wydzieranie się ewidentnie chłopcom nie przeszkadza, więc korzystam z ich cierpliwości, wyżywam się. Tak, wygląda na to, że przy dzieciach rozkwitam wokalnie i artystycznie.
Niestety dzieci mają to do siebie, że lubią stałość. Stałe pory karmienia, spania, zabawy, odpoczynku, te same wierszyki i bajeczki. Obowiązuje też stałość repertuaru. Ku mojej rozpaczy - od trzech lat niezmienna. Rzyg. W tej materii obaj są wyjątkowo nieugięci. I światełka w tunelu jak na razie ni widu.
Taaa.... też poznałam ciemną stronę rytuałów okołodzieciowych. Na gitarze wprawdzie nie gram, ale "Był sobie król, był sobie paź", a zaraz po nich " Na Wojtusia (w naszej wersji Krzysieńka) z popielnika" i tylko - podkreślam - tylko w takiej kolejności - bokiem, uszami, nosem, oczami i włosami wychodzi mi. :))
OdpowiedzUsuńDosłownie parę dni temu wspominałam Twoje śpiewanie na obozach. Właśnie ten repertuar :) Brakuje tylko "Śpiącego serca".
OdpowiedzUsuń