Wszyscy czekają na Wiosnę. Powitalne delegacje z mirrą, kadzidłem i złotem, festyny trzydniowe, kolorowe jarmarki, honorowe obywatelstwa miast i miasteczek - to wszystko czeka w gotowości, byle tylko zechciała już zaszczycić nas swą obecnością. Już ją słychać - od paru dni w naszej sielskiej wsi ptaki świergolą jak szalone.
A ja się Wiosny boję.
Tak, boję się,. Dziś Roszek uświadomił mi, dlaczego.
Wróciliśmy z odwiedzin u Prababci i Wujka. Bzylek smacznie chrapał w aucie, więc pozwoliłam Roszkowi na obchód domostwa. Natknęliśmy się na kałużę. Kałużkę niewinną, malutką. Roszek zabrał się do taplania, pobiegłam po kalosze. Uf, teraz może się chlupać do woli. I tak też było. Dziecko szczęśliwe, ja niemniej. Do czasu... Przez niekończącą się zimę zapomniałam już, że mój Synek ma pewną przypadłość, z którą walczę od 1,5 roku i efekty są... żadne. Otóż Roszek siada w kałuży. Pupą. W ciągu 15 minut zrobił to 3 razy. O 3 za dużo. Bańka mojej szczęśliwości pękła natychmiast.
Czuję się oszukana. U nas nie będzie sielsko tej wiosny. Te tony śniegu dookoła zmienią się w hektolitry wody, a ta, wsiąkając w ziemię sprawi, że nasz domek będzie samotną wysepką pośród błotnej zupy. Roszek w tej materii wydaje się być zaimpregnowany na jakiekolwiek zakazy - jakbym mówiła po chińsku lub w jakimś egzotycznym dialekcie. Nie pomogą kalosze, kombinezony, parasole. Pozostaje nam jedynie strój do nurkowania. Ale na to jest za zimno. Oczami wyobraźni widzę, jak błotna maź zalewa naszą codzienność, złowrogo zatykając mi dziurki od nosa.
Podobno dzieci dzielą się na te czyste, i na te szczęśliwe.
A jak dzielą się ich Matki?
Na te po Relanium i na te jeszcze przed?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz