Rok temu, dokładnie 6 września, zakończyliśmy naszą szpitalną gehennę, powracając z tarczą i z naprawionym Roszkiem. To był dobry rok - bez szpitali, bez zapaleń płuc, bez ciągłych infekcji. Pozostało nam raz do roku serwisować roszkowe serduszko.
Termin przeglądu wypada na jutro. Więc jedziemy. Pierwszy raz sami - tylko ja i Roś - 300 km do Łodzi. Położymy się na oddział na kilka dni.
Jadę obwąchać każdy znajomy kąt, rozdrapać kilka ran, ale i spełnić swoje największe marzenie - by stawiać się tam co roku z naprawionym Roszkiem tylko na kontrolę, a nie, jak dotąd, na operację wiecznie odwlekaną.
Pakuję walizkę na pamięć. Tak wiele razy to robiłam. Tak dobrze wiem, co nas czeka - szpitalna rzeczywistość przez pierwsze 4 lata życia Roszka stała się drugim domem. Aż nie wypada powiedzieć, że się tęskni.
To raczej magiczne przywiązanie do ludzi, którzy nie pozwolili Roszkowi odejść :)
wszystkiego dobrego! wracajcie cali i zdrowi!!!
OdpowiedzUsuńJesteście wspaniałymi rodzicami dwóch wspaniałych chłopców . Trzymam kciuki za Roszka Groszka, będzie dobrze:) Pozdrawiam.Monika
OdpowiedzUsuń