czwartek, 19 czerwca 2014

Cięciwa

Istnieje taka piękna alegoria rodzicielstwa - rodzice są łukiem, z którego wystrzeliwuje strzała - dziecko. Bo mamy dziecku pomóc wystartować, nadać właściwy kierunek, siłę i tor lotu, ale polecieć w życie ma już samo. W przypadku dzieci niepełnosprawnych teoretycznie powinno być tak samo, ale niektóre dzieci polecieć samodzielnie nie mogą. I wtedy rodzic z łuku przemienia się w orła (lub gołębia, lub bociana, lub inne pierzaste stworzenie) i niesie tę swoją strzałę - pociechę ze sobą. Żeby był lot, ale pod skrzydłami. Tak to widzę.

Ale dziś nie o locie być miało, a o napięciu przedstartowym. Bo cięciwa w tym łuku rodzicielskim napięta jest niemiłosiernie i czasami jestem prawie pewna, że zaraz pęknie. Tak jak dziś.

Roś sprawdza naszą wytrzymałość estetyczną - bo Roszek we własnej osobie to zestaw dość osobliwy i coraz częściej dociera do mnie, że niekoniecznie tylko słodki, jak jeszcze dwa, trzy lata temu. Pomijając całą fizjonomię zespołu Downa, do zestawu Roszkowego zaliczyć należy:
- wiecznie zaropiałe oczy,
- nieśmiertelne zielone gile zwisające do samych warg, czasem apetycznie rozmazane tu i tam,
- nieustannie obślinione ręce (jeśli akuratnie nie moczą się w buzi, to klepią się po brodzie).

Do zestawu podstawowego od jakiegoś czasu Roś dołącza grzebanie w pieluszce. Pół biedy, jeśli jest sucha lub tylko zasikana... Ale czasem zdarzy się dostawa masy stabilnej.Więc łapki kupką umorusane też się zdarzają.

I ciężko czasem ten zestaw Roszkowy ogarnąć, okiełznać, żeby choć przez chwilę wyglądał jak czyste, miłe Dałniątko, a nie jak dziki rosomak prosto z lasu.

Bzyl też nas próbuje. Piszczy - z radości, z rozpaczy, z nudów. Ciągle. Przeraźliwie wysoko.
Mam cichą nadzieję, że kiedyś okaże się objawieniem wokalnym stulecia i te nasze cierpienia nie pójdą na marne.

A na razie: tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.


1 komentarz :