wtorek, 17 czerwca 2014

Kokon

Dreptając niespiesznie wzdłuż alejek hipermarketu usłyszałam ten dźwięk. I zanim mózg pojął, skojarzył, całe ciało zesztywniało, a karkiem wstrząsnął dreszcz. Spokojne, miarowe pikanie kas przeniosło mnie do małego boksu na intensywnej terapii, gdzie podobnie pikały monitory. Gdzie mój mały, bezbronny Synek leżał wśród kłębowiska kabli i walczył o życie. I na tę jedną chwilę znów byłam zdruzgotaną, obolałą od strachu matką.

Czasami, gdy chłopcy bezpiecznie zasypiają w moich ramionach, wraca do mnie cała rozpacz. Gdy musiałam opuszczać Roszka na noc, wyjść, zostawiając Go przywiązanego do łóżka za nogi i ręce, z rurą w buzi, wpatrzonego tępo w sufit. Co wieczór całowałam jego delikatne czółko i wychodziłam, zostawiając całą swoją Miłość przy Nim. Zostawiając tam całą siebie. Musiałam wyjść. I zaufać, że obca mi kobieta nic nie przeoczy, przybiegnie jak najszybciej, usłyszy każde stęknięcie i każdy alarm.

Ten pusty kokon mojego ciała wracał co noc do Hotelu Matek, który znajduje się dokładnie nad intensywną terapią. Do hotelu, gdzie w obskurnych pokojach, po trzy, cztery - leżą kokony matek i pustymi oczyma, tak jak ich dzieci piętro niżej, wpatrują się w sufity, nasłuchując przez otwarte okna pikania monitorów. I każda z nich pod poduszką ściska telefon modląc się, by nigdy nie zadzwonił.


Tak, czasem spuszczam z łańcucha ten ból - wyrzucam go z siebie, by wyszalał się trochę w nocnej ciszy, zdemolował co nieco, wyszlochał w rękaw P., zmoczył łzami klawiaturę, gdy piszę te słowa. A potem znów zamykam go w piwnicy, dokarmiam wspomnieniami, poję pamięcią.

Musimy razem żyć.

1 komentarz :

  1. Brak mi słów. Co więcej powiedzieć można... Pani Madziu, chyba przestanę czytać, bo znów płaczę... A JEDNAK MUSIMY RAZEM ŻYĆ

    OdpowiedzUsuń