Roch ma zapalenie oskrzeli.
Po wczorajszej bezskutecznej próbie dodzwonienia się do przychodni pojechałam dziś z nim na pomoc świąteczną. Zastęp złożony z antybiotyku, sterydów, nebulizacji i probiotyków ma powstrzymać inwazję wroga. Zakładam, że sytuacja jest opanowana.
Jednak, gdy dziś w nocy Roszek znowu się rozgorączkował, oddychał ciężko, a saturacje (poziom natlenowania krwi) spadły mu z 94 do 80%, wpadłam w panikę. Poczułam, jak na karku zaciskają mi się lodowate kleszcze strachu. W jednej chwili byłam znów na OIOM-ie, wsłuchiwałam się w pikanie aparatury, a w myślach pisałam nekrologi.
Kto raz był na krawędzi, już zawsze będzie tam wracał.
Choćby we wspomnieniach.
Bo zajrzał w czeluść tej przepaści.
W bezbrzeżną pustkę po STRACIE.
ojej, przesyłamy tobołki fluidów pomagających - Roszkowi i Rodzicom!
OdpowiedzUsuńA kleszczom: sio! a sio!
{Kieślowski Dekalog II "Panie doktorze, co mogę zrobić?" "Nic Pani nie może zrobić". I akurat jej mąż przezwyciężył śmiertelną chorobę, ale doktor ma w pamięci, że w czasie wojny dzwonił do domu o 11.00, a po południu całego domu z żoną, dziećmi, ojcem już nie było.
Przepraszam, Madziu, za to przypomnienie. PÓKI JESTEŚMY, SZKATUŁKI DOBREJ NADZIEI}