Jadę po dzieci do przedszkola. Z zamyślenia wyrywa mnie sygnał karetki. Przepuszczam ją i na ułamek sekundy staje mi serce: skręci do przedszkola? Po Roszka? Karetka skręca w przeciwnym kierunku a mną targa szloch. Przez dłuższą chwilę nie mogę się uspokoić.
Myślałam, że mam to już za sobą. Minął rok od operacji, Roszek jest świeżo po przeglądzie serduszka, jest dobrze. A jednak pobyt z dzieckiem na intensywnej terapii zostawia w podświadomości złowrogą czarną dziurę. I choć jej nie widać, potrafi nagle wessać nas do środka, zupełnie bez ostrzeżenia. A potem wypluć po chwili, zupełnie wymiętych, wystraszonych jak dziecko, któremu nagle ktoś zgasił w ciemnym pokoju jedyne światło.
To nie był pierwszy raz.
Kilka dni temu, gdy jechałam samochodem, miałam tak samo... Nagły ból, skowyt duszy i szybki powrót do rzeczywistości. Czy zawsze już tak będzie?
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cie, jestes super mamą !
OdpowiedzUsuń