Dzisiejszy dzień zasponsoruje literka K.
A raczej brzydkie słowo, które się na nią zaczyna.
Nadużywam Go dziś kosmicznie, zafiksowałam się na tym obrzydliwym słowie - żeby nie zwariować chyba.
W przedszkolu Roś od jakiegoś czasu apatyczny, siedzi z łapką w buzi, na nikogo nie zwraca uwagi. Regres potężny.
Wracamy z przedszkola. Roszek jęczy w aucie.
Pod domem wyładowałam chłopców. Nie zdążyłam siatek z zakupami wyciągnąć z samochodu, a już Roch zniknął za bramą. Ja w te pędy - Bazyla na sanki i za Rochem. Widzę, jak pędzi drogą polną w stronę asfaltu. Krzyczę za Nim. Przystanął, obejrzał się i... popędził dalej. Biegnę, albo tak mi się tylko wydaje. Sanki z Bzylem, ciężkie, ja sama jeszcze bardziej, kondycji brak. Biegnę i krzyczę rozpaczliwie. Roś znowu przystanął, popatrzył... i kontynuował ucieczkę. Po 150 metrach wreszcie chwyciłam Go za kaptur - metr od jezdni. I wtedy śmignęło nam przed nosem auto sąsiada. Zamarłam. Gdyby Roś nie przystanął te dwa razy na okamgnienie w reakcji na moje desperackie wrzaski, to jak nic by się spotkał czołowo z samochodem. Boże. W mózgu mi się tłucze: brama ZAWSZE musi być ZAMKNIĘTA! Kondycję trzeba podreperować, zrzucić to i owo, a nawet więcej, bo niedługo Go nie dogonię po prostu. Krzyczę na Roszka, tłumaczę, szlocham, a On.. się śmieje.
K...wa.
Wyprawa na sanki skończyła się tak jak zawsze, czyli wyciem Rocha. W domu - wycie. Nie powie mi, o co chodzi. Może Go boli głowa, może gardło, może ma zawał, może ma focha, może zatwardzenie. Dla rozluźnienia atmosfery wyciągam piłkę. Będziemy hopać, czyli jeden Łobuz siada na piłce do ćwiczeń, a ja Go trzymam i podskakuję nim. Uwielbiają to. A więc hopam Rocha. Jęczy. Pewnie kupa Mu przeszkadza, którą wyczuwam w jego pieluszce swym czułym nosem. Przerywam zabawę, żeby Go przewinąć. Obaj dostają szału, drą się, Roch się wije, nie daje przewinąć. Tłumaczenia na nic, bo żaden nie rozumie. Z bezradności zaczynam krzyczeć tak jak Oni. Zadziałało. Na chwilkę.
K..wa.
Jest 17-sta, Roch wyje. Marudzi, jęczy, nie wiadomo, o co chodzi. Wreszcie zasypia.
A to wszystko przez cholerną tarczycę, a raczej Panią Profesor Endokrynologii, która, po zmianie dawki leku, kazała skontrolować hormony dopiero po trzech miesiącach - jak się później dowiedziałam, należało to zrobić po trzech, ale tygodniach. W głowie mi się nie mieści, że Roszek, dziecko po takich przejściach, ma teraz ogromne problemy z powodu ignorancji kogoś, kto powinien otoczyć Go opieką, przynajmniej w dziedzinie swojego fachu. A może to przez przez moją głupotę i nie-do-edukowanie? Rozregulowana tarczyca uderza w dwa czułe punkty, które u Roszka trzeba chronić najbardziej: w serce i w intelekt. I tylko przez to, że nie sprawdziłam poziomu hormonów odpowiednio szybko, teraz zamiast 4,5 latka mamy rocznego bobasa w domu, który jęczy ciągle. Męczy się po prostu. Jakby mało przeszedł, jakby mało było zmartwień... C.h.c.e m.i s.i.ę w.y.ć.
K..wa! K..wa! K..wa!
Dzwonię dziś do kilku przychodni, gdzie przyjmuje najlepsza na Dolnym Śląsku pani endokrynolog dla dzieci. Mamy do niej 100 km, ale chyba trzeba będzie się wreszcie ruszyć i dostać pod jej polecane skrzydła. Brak wolnych miejsc do końca marca. PRYWATNIE! Zapisy na kwiecień w połowie lutego.
K..wa!
Okazało się również, że w naszym mieście ruszył wspaniały program terapeutyczny dla dzieci takich jak Roch. Zajęcia cud-malina, darmowe. Nie wiedziałam. Przegapiłam. Miejsc brak. Na 30 miejsc było 70 zgłoszeń.
K..wa.
Korzystając z drzemki Roszka usiadłam do komputera wylać z siebie ten słowotok, ale gdzieś w połowie trzeciego akapitu, po 15 minutach snu Roszek się obudził. I zawył.
K..wa...
PS. Co wrażliwszych przepraszam za rynsztokowe słownictwo. Wstyd mi, że tak sobie pozwalam. No, k..wa, dziś tak mam i już!
macierzynstwo ma wiele twarzy :*
OdpowiedzUsuńJesteś Najlepszą Matką na świecie!!!!!!! a taki dzień zdarza się czasami każdej z nas...
OdpowiedzUsuńkatpas
wszystko bedzie dobrze! ( jak zaklecie powtarzam i sobie i innym :-) )
OdpowiedzUsuńOj Madziku, trza sobie ulżyć i kropka, czasami słowo na "K" pomaga najlepiej.
OdpowiedzUsuńBuziam :*