czwartek, 27 lutego 2014

Zabawa

Moi chłopcy nie potrafią się bawić. Tzn. w ich Nibylandii, gdzie panują zgoła inne niż nasze prawa - bawią się w najlepsze: Roszek klepie się po buzi, Bzyl drugą godzinę kontempluje korek od brodzika i jest git. Ale jakby przyłożyć do nich miarkę pedagogiczną z naszego świata to jest fatalnie. Nie potrafią bawić się zabawkami zgodnie z ich przeznaczeniem, nie wspominając o odgrywaniu ról (np. lala idzie spać, a teraz lala je). Kaplica. Więc kombinuję, jak ich rozruszać, jak przekonać, że jednak fajnie jest się pobawić jak reszta dzieci, i to w dodatku razem. Ale łatwo nie jest - dzieci moje wybredne są i większość nowych zabawek nie wzbudza ich żadnego zainteresowania. Wydaje mi się jednak, że ociupinkę udało mi się ich przechytrzyć..

Największa miłość Roszka? TELETUBISIE! Tylko tę bajkę by oglądał, najlepiej taśmowo - od rana do wieczora. Chłopcy znają wszystkie odcinki na pamięć. Pierwsze książeczki, które Bzyl "kazał" sobie czytać to właśnie te z Teletubisiami. A że nie ma już ich w księgarniach? Więc Matka staje na głowie, przetrząsa Allegro i wyławia pojedyncze, używane sztuki, które ktoś łaskawie zechce odsprzedać. Z okazji urodzin Bzyla nasza kolekcja powiększyła się o cztery nowe tytuły i teraz mam, co chciałam. O porywającej treści teletubisiowych książeczek pisałam tutaj i tutaj. A teraz doszły cztery (!) nowe mantry... Znoszę to dzielnie, bo Łobuzy grzecznie słuchają, przewracają karteczki i (mam nadzieję) czegoś się przy okazji uczą.

Wracając do zabawy, a właściwie jej braku - co chłopcy dostali pod choinkę? A jakże! Domek Teletubisiów (używany, z Allegro). Wykombinowałam, że skoro te stworki tak sobie ukochali, to zaczną się nimi bawić, odgrywać bajki i takie tam... Próbujemy. Codziennie. Na razie Roszek potrafi włożyć Teletubisia do łóżeczka, gdy proszę, żeby położył go spać, a Bzyl potrafi zjechać Teletubisiem ze zjeżdżalni. I tyle. Całą resztę odgrywam ja. Do czasu (mam nadzieję).

Również pod choinką pojawił się w naszym domu pluszowy, gadający Elmo - inny bajkowy, lubiany przez chłopców stworek. Kiedy naciśnie się brzuszek stworka, zaczyna On gadać - tym samym głosem co w bajce! Roszek w Elmie zakochany. Przynosi, żeby Mu włączać - jedno naciśnięcie brzuszka to jedno wypowiedziane zdanie. Sęk w tym, że nie ma żadnego wystającego guziczka - trzeba wyczuć i w odpowiednim miejscu nacisnąć brzuszek. I to Roszka przerasta. Przynosi więc Elma i błagalnym tonem prosi: Elmo.. Elmo.. Więc biorę Jego łapkę, naciskam nią w odpowiednim miejscu i mówię: Roszek sam... Sam... Po wielu takich behawioralnych pokazach powinno być tak, że Roszek potrafi już włączyć zabawkę sam. Niestety - nie potrafi. Za to przynosi Elma, żeby Mu go włączyć, i wręczając mi zabawkę mówi prosząco: Sam... Sam...

I taka to z nimi zabawa jest.

wtorek, 25 lutego 2014

Menadżer Zasobów Ludzkich

Lubię być kurą domową
Do pralki wrzucić problem wraz z głową
Pralka pierze, ja nie wierzę w nic

/Maria Peszek, Rosół/

Ponad rok temu wyznałam swojej Pani Promotor, że w ciągu ostatnich kilku lat moja przestrzeń życiowa dramatycznie zwęziła się do przewijania, karmienia, usypiania, recytowania wierszyków, podcierania, sprzątania, gotowania (itd.) i w związku z tym nie jestem w stanie poruszyć w swojej pracy dyplomowej odległych mi idei i tematów z zakresu sztuki. I zrobiłam. Obiekty - książki artystyczne. Poradniki Pani Domu. Chciałam Poradniki Kury Domowej, ale podobno zbyt pogardliwie to brzmiało. Dlaczego? Ja lubię kury, a najbardziej żywe i szczęśliwe. Takie jak ja.

Do czego zmierzam tym przydługim wstępem? Otóż od jakiegoś czasu z typowej kury przeistaczam się w MENADŻERA ZASOBÓW LUDZKICH. Cytuję za Wikipedią: osoba, której podstawowym zadaniem jest realizacja procesu zarządzania – planowanie i podejmowanie decyzji,  organizowanie, przewodzenie - motywowanie, i kontrolowanie. No wypisz-wymaluj ja we własnej osobie! Załatwiam terapie, zajęcia dodatkowe, dzwonię, wożę, podwożę, odwożę, rozwożę, podpisuję, udzielam informacji, kontroluję procesy wychowawcze (albo myślę, że kontroluję), walczę, jeśli trzeba, motywuję. Uf. 

Taki boysband mam pod pieczą: Endorfinki.
Dwóch Cudaczków.
I Mama - Menadżer.

niedziela, 23 lutego 2014

Kinder Niespodzianka

Dziś mijają trzy lata, odkąd Bazyli jest z nami.

To największa w moim życiu niespodzianka.. Pierwszą niespodzianką było to, że zainstalował się w mojej macicy. A potem to już ciąg niespodzianek: że zdrowy, śliczny chłopczyk; że choć śliczny, to jednak daje popalić; że daje popalić, bo jednak zdrowy do końca nie jest...

I tak zaskakuje nas każdego dnia ten Chłopczyk-Niespodzianka, zadziwia. Taki E.T., którego musimy się na nowo nauczyć.

Bzyleczku, bądź szczęśliwy, po prostu! Bardzo, bardzo Cię kochamy!


sobota, 22 lutego 2014

Bałaga

W czwartek wieczorem zapowiedziała swoje przyjście - dreszczami, marudzeniem. Wzięła Roszka z prawa, z lewa, pokąsała, zamroczyła. Na pomoc przybył Nurofen i po kilkugodzinnych bojach się z nią rozprawił. Tak skutecznie, że dzisiejszej nocy już jej nie w smak było się pokazywać. Taki romans na jedną - Roszek i Zołza Gorączka.

Bzyl, choć daje popalić i krzyczy o byle co, zaskoczył nas dziś rano. Wziął mój telefon komórkowy i przyłożył sobie do ucha. Taka błahostka. Pewnie rodzice zdrowych dzieci nawet by tego nie dostrzegli, ewentualnie przyjęli za oczywistą oczywistość. A dla nas Święto - bo Bzylek zrobił z telefonem to, co robi Mama. Czyli NAŚLADOWAŁ. A to w terapii autyzmu słowo klucz, słowo wytrych.

Roś rozgadał się przepięknie. Dla Niego to odkrywanie nowego, jakże potężnego narzędzia komunikacji. Dla nas wieczna zagwozdka i logistyczne wyzwanie.

Roś chce bajkę. Wiem, że Teletubisie (a jakże!).
- Którą chcesz baję Roszku?
- Bałaga.
-???
- Bałaga!
-???
I wreszcie Roś, poirytowany niskim IQ Mamy, zaczyna mówić powoli i dość wyraźnie:
- Och... co... za... BAŁAGA!

[Tytuł bajeczki: Och, co za bałagan!]

Szczęka mi opadła i wycałowałam dziecię swe, i pobiegłam P. budzić (2 w nocy była) i radowaliśmy się do rana.
Ha!

środa, 19 lutego 2014

Nic

Po przedszkolu udałam się wraz z chłopcami do przychodni, by dokonać przeglądu gardziołek, bo kaszel jest, i gile są, i stany podgorączkowe. Do tej pory wizyta u lekarza w pełnym pakiecie to było trudne pod względem logistycznym przedsięwzięcie. Jeden wył w poczekalni pod opieką Taty, ja wchodziłam z drugim. Po badaniu wychodziłam z gabinetu i wymieniałam dziecię JUŻ wyjące na to czekające i wyjące. Brr...

A dziś byłam z nimi SAMA. Weszliśmy, przebadaliśmy się, wyszliśmy. I nic.

Potem apteka. Weszliśmy, Bzyl zamarudził sekundę, uspokoił się, nie było danego leku, wyszliśmy. I nic.

Wiec do drugiej apteki. Weszliśmy, zakupiliśmy, wyszliśmy. I... NIC!


Rok temu taka akcja - nie do pomyślenia, a co dopiero przeprowadzenia.



W domu czasem zapominamy, że Roś ma Downa, a Bzyl autyzm. Dziś udało mi się zapomnieć o tym aż w dwóch aptekach :)


***
Pośród codziennej bieganiny, czasem znienacka dopada mnie "zestaw pionizujący": pikanie monitorów, strapione miny lekarzy, bezwładne ciałko Roszka i najgorszy ze wszystkich paralizatorów - strach. Mierzymy Roszkowi saturacje (poziom tlenu we krwi) gdy zaśnie i oczy przecieramy zdumieni. Gdzieś w najgłębszej szufladce we mnie czai się szloch, taki bezbrzeżny, z  trzewi, jęk bezgłośny - nad tym, co za nami, nad tym, co przed nami, i nad kruchością wszystkiego. Jest dokładnie tak, jak napisałam WTEDY.


poniedziałek, 17 lutego 2014

Pauza

Po wielu dniach ostrego drylu, pilnowania, strofowania, przymuszania, karcenia, W Y C H O W Y W A N I A po prostu, dziś zrobiliśmy pauzę. Taki oddech, haust beztroskiego trwania, spływ z prądem rzeki. Odłożyliśmy na chwilę wiosła. Co za ulga! Pobawiłam się z Roszkiem tak, jak On lubi - na jego zasadach. Nie było zmuszania do rysowania, do samodzielnego jedzenia, ubierania. I rozpogodziły się oblicza - ich i nasze.

Zdecydowanie źle leży na nas mundur gestapowca. Uwierają reguły gry.

Wolę być ciepłą kluchą. Taką Matulą, co utuli, ukocha, ucałuje, ukołysze.

A tu trzeba spinać pośladki i udawać przed samym sobą groźniejszego niż się jest naprawdę.
Nie do twarzy mi z tą twarzą.

sobota, 15 lutego 2014

Pracusie


A u nas praca wre...

 Uczymy się sylab:
 Uczymy się pić z kubeczka:
 
 Uczymy się jeść samodzielnie:
 I czasem na pysk padamy, bo to ciężka praca jest...

 Niech się schowają Batmany, Supermany i Spidermany!
 To SuperEndorfiny są!



czwartek, 13 lutego 2014

Przemoc w rodzinie

Więź braterska ewoluuje. Po delikatnych poklepywaniach, dyskretnym łapaniu się za rączki i po nocnych przytulaskach wielkimi krokami nadchodzi kolejny etap. Trudny. Nieunikniony.

Poranną porą, w scenerii śniadaniowej, z Roszkowych ust padło ciche: Piciu.. Więc rzuciłam się przygotowywać drinka, bo kultywujemy niedawno nabytą zdolność picia z kubeczków i zapał mam jeszcze spory :) A że Bzyl nie potrafi mówić, to na widok kubeczka i soczka uderzył w płacz. Więc dostał pić pierwszy. Niesprawiedliwe to, wiem, dla Roszka krzywdzące, ale chronię w ten sposób nasze uszy przed totalnym zniszczeniem. Wypił. Zamlaskał. Przyszła kolej Roszka. Siorb, siorb, Roszek pije, a Bzyl... stoi obok i wrzeszczy. Bo chce jeszcze. Teraz! Natychmiast!

I tutaj widocznie braterska cierpliwość się wyczerpała, bo Roszek spokojnie dokończył pić, a potem.. przyłożył Bzylowi prosto w twarz. Dość tego bracie! Jam jest straszy i przeto rozkazuję Ci: MILCZ!

Efekt oczywiście był odwrotny i Bzyl rozdarł się na dobre.

Przed oczami stanęła mi nie tak dawna scena, gdy Roś desperacko próbował uciszyć Bzyla sposobem na Tolkiena. Wtedy wyglądało to zabawnie. Teraz przyszedł czas prawdziwych bitew, prawdziwych łez i najprawdziwszych siniaków. 

Przemoc w rodzinie!

poniedziałek, 10 lutego 2014

34 kg

Gdy kończą się godzinne zajęcia z panią terapeutką, Bazyli uderza w płacz. Jest zrozpaczony. Z chęcią by się jeszcze poterapeutyzował :) Z przedszkola też nie bardzo chce wychodzić. Po co przyszłaś, Mamo? - zdaje się mówić jego wzrok. A nawet jeszcze nie zaczęliśmy terapii właściwej.

Przegapiłam wiele rzeczy. Źle pojętą miłością okaleczyłam Roszka. Karmienie, zabawianie, wyręczanie. I teraz, gdy obudziliśmy się z ręką w nocniku, (że jednak 4 i pół letnie dziecko powinno już wołać siku i samo jeść), jest opór. Jak na wojnie - kombinuję nieustannie, jak przechytrzyć wroga, jak go podejść, żeby się złamał i wziął do rączki ten cholerny widelczyk bądź kromeczkę. Ale Bestia rozpieszczona jest strasznie. I jest krzyk, płacz, wykręcanie się. Ciężko tak walczyć o każdą namiastkę normalności. O to, co zdrowym dzieciom przychodzi samoistnie.

Zebranie ferajny co rano do przedszkola kosztuje mnie codzienny stan przedzawałowy. Wsiadam do auta gotując się z wściekłości. Odpalam Fismolla. I płyną endorfinki, płyną obłoki, świat się uśmiecha - Ty głuptasku, toż samo szczęście wozisz na tylnych siedzeniach swojego Citroena.

Całe trzydzieści cztery kilogramy.

czwartek, 6 lutego 2014

PKP c.d.

Jedziemy pociągiem. My w środku, a Roszek drepta obok wzdłuż torów. Siedzę w otwartych drzwiach, próbuję Go łapać, wciągnąć do środka, ale nie dosięgam. Pociąg toczy się coraz szybciej, Roś biegnie, ale nie może nadążyć.

Bezradność.





Po przebudzeniu brak jednoznacznego poczucia ulgi. Bo choć Roś ostatni raz pociągiem jechał będąc w brzuchu mamusi, to wiem, że w realnym świecie jest podobnie - regres, brak postępów, a życie pędzi coraz szybciej. Chcielibyśmy Roszka chwycić, wciągnąć, ale to ponad jego siły. Na razie.



Widocznie sceneria peronowa symbolizuje w mojej głowie lęki związane z Roszkiem.
Bo to nie pierwszy TAKI SEN...

poniedziałek, 3 lutego 2014

U-pojenie

Od dwóch dni co jakiś czas nasze życie rodzinne zamiera. Ruch ustaje, hałas chowa się na dno szuflady, rozmowy urywają się wpół słowa. Skupienie spina pośladki i zaczyna się misterium. Siorb, siorb. Dziubki wydęte, rączki zwarte. Siorb, siorb. Łapczywe oddechy, raz po raz. Siorb, siorb. Dwa pragnienia, dwa kubeczki.

Asystujemy w milczeniu, wzruszeni.

U-pojenie.


sobota, 1 lutego 2014

Tra la la la!

Czy ktoś tu wczoraj narzekał? Przeklinał, broń Boże?

Fe! Nieładnie...

Przecież mam najwspanialsze dzieci na świecie a życie jest piękne! Od rana obijam się głową o sufit, bo gdyby nie on, to poszybowałabym, hen, daleko, w obłoki z radości.

Roś dziś współpracował na zajęciach z panią pedagog! A spodziewałam się totalnej klapy, tym bardziej, że poszedł spać o 2 w nocy a zajęcia były na 9 rano...

No i hit miesiąca: nasze pszczółki, zwabione słodkością bananowego nektaru, wyduldały dziś tenże z... kubeczków!
Powtórzę: Z   K U B E C Z K Ó W.
Do dna!

A Roch po wszystkim stwierdził: Jeszcze! Piciu!

Oczywiście proces picia odbywa się ze sporym wsparciem rodziców (Roch ciamka jak niemowlak z butli i sok się leje strumieniami). Ale grunt, to wystartować! Precz z bidonami!

Tra la la la, li li la...

Nie ściągajcie mnie na ziemię, proszę... Tak cudnie pokołysać się w tych chmurkach :)