Endorfinki rozkaszlały się, rozsmarkały, więc przymusowo kiblujemy w domu. Ciężko znoszę takie zamknięcie, bo spędzanie "czasu wolnego" z chłopcami wydaje mi się najtrudniejszym zadaniem - obaj mają tak odmienne kody bycia, że, choć bardzo się staram, ciężko dostroić mi się do ich częstotliwości.
Bazyli nadal na wojennej ścieżce - manifestuje każde niezadowolenie spektakularnie, z aktorskim wręcz zacięciem. Raz po raz wybuchają więc u nas grzyby atomowe bazylkowego gniewu i większość dnia schodzi na pacyfikacji agresora.
Roś, jak to Roś, zadowala się przypadkowym przedmiotem (stary kapeć, maskotka, sznurek, rura od odkurzacza) i potrząsa nim, pochylony do przodu. I tak spędzałby całe dnie, gdyby matka dała mu spokój.
Wieczorem Bzyl padł jak pies Pluto, zmęczony własnym desantem. Roś natomiast rozrechotał się jak stary diesel, który nie może odpalić. Śmiał się, śmiał, sam do siebie, bulgocząc jak odpowietrzany kaloryfer. Śmiechonada trwała dobre pół godziny, a P. i ja z trudem zachowywaliśmy resztki powagi, nieudolnie udając śpiących i zmęczonych, zupełnie niezainteresowanych wygłupami.
Więc jak to jest? Kiedy ja zasypiam z głową pełną trosk, zmartwień, pytań bez odpowiedzi i złowrogich projekcji na przyszłość, pełna wyrzutów sumienia i samobiczowań, Roś - po całym dniu bezrefleksyjnego machania maskotką sobie przed nosem - zasypia roześmiany, przeszczęśliwy, z błyskiem w oku i radością najszczerszą z możliwych. Może wie więcej o świecie, może widzi to, co dla nas ukryte, i bawią Go nasze wieczne obawy i narzekania? Może poznał już słodką tajemnicę szczęścia - być tu i teraz, po czubki uszu zanurzonym w chwili obecnej i w tym, co ze sobą ona niesie? Może Roś wie, jak jałowe są nasze poszukiwania sensu i celu, odpowiedzi dlaczego i po co, i bardzo śmieszy Go cała ta nasza bieganina za szczęściem?
Jego śmiech dzwoni mi w uszach, gdy zmęczona próbuję po raz kolejny zaplanować, wyprostować nasze życie, tak bezlitośnie pofałdowane i pomięte.
Stymulacja może być chęcią ucieczki, może Roch ucieka od zmiennych nastrojów Bazyla i napiętej atmosfery, a wieczorem w ciszy "wraca" zadowolony. Tylko, że to jest tylko kolejna teoria. Tu powinni pomóc terapeuci, bo są bardziej obiektywni od rodzica, łatwiej im się zdystansować i z tego dystansu obserwować chłopców. Np. pytanie proste, a ważne: czy Bazyli podobnie zachowuje się w przedszkolu? itd. itd.
OdpowiedzUsuńA co by było, gdyby Bazylka po prostu ciasno przytrzymać? I nie pozwolić mu na demolkę? I nie puścić dopóki nie przestanie krzyczeć?
OdpowiedzUsuńPomysł z filmu o ośrodku terapeutycznym dla małych dzieci nie radzących sobie z emocjami. Durny może, nie wiem, ale tak mi się przypomniało...
Próbowaliśmy wiele razy - jest o wiele gorzej. Na niego to działa jak płachta na byka i potrafi godzinę się szarpać, będąc trzymanym. Najlepiej działa natychmiastowe odcięcie uwagi - nie widzę go, nie słyszę, nawet jak coś rzuca, i wtedy się uspokaja.
UsuńO joj, wpis nie byl o tym.
OdpowiedzUsuń"Siedzi Dudek na drzewie i ludziom sie dziwuje,
ze najmedrszy z nich nie wie wie, gdzie sie szczescie znajduje"
AMEN