środa, 30 grudnia 2015

Front

Nadaję z pierwszej linii frontu, z samego środku rozszalałej bitwy. P. jedzie do pracy, Roszek do Babci, a Bzyl i ja większość dnia siedzimy w okopach, tzn.w łazience. Co 20 minut, co pół godziny, co kwadrans. Czatujemy na siuśki. Dzisiejszy bilans lepszy od wczorajszego - 3 razy udało się Bzylowi nasikać tam gdzie trzeba, a nie w gatki. Niestety, był to raczej owoc przypadku i stosowanej przeze mnie zaawansowanej logistyki niż dzieło woli Bazylego. W gatki nasikał razy milion. Ale nie poddam się tak łatwo. 

Gdyby nie Babcine Pogotowie nie dałabym rady psychicznie z Roszkiem pałętającym się po chatynce, pernamentnie olanym, zostawionym samemu sobie. I tak nie jest łatwo czymkolwiek Go zainteresować, a w obecnej bitwie na pieluchy i nocniki nie mam najmniejszych szans zrobić z Nim CZEGOKOLWIEK. Biorę udział w szalonym wyścigu na czas i na nerwy.

Bzyl zsikuje się w majtki. Pędzimy do łazienki, gadka szmatka pouczająco-karcąca, krótkie posiedzenie przypominawcze na kibelku. Ściągamy zlane ciuchy, przebieramy się w nowe. Bzyl jest wolny, a ja zapieram, rozwieszam. Ścieramy razem mokre plamy z podłogi. Włączam timer, żeby za 20 minut przypomniał mi o ponownym wysadzeniu delikwenta. Biorę się za obieranie warzyw na zupę. Bzyl chce pić. Robię Mu picie i wracam do warzyw. Pranie, w pralce od rana czeka na rozwieszenie. Lecę rozwiesić, Bzyl coś narozwalał. Zabieram Mu, porzucając w połowie rozwieszanie. Dzwoni telefon. Zastanawiam się, czy odbierać. Odbieram. 5 minut w plecy. Wracam do warzyw, zapominając o praniu. Timer piszczy - pędzimy do łazienki. Siedzimy w niej jakieś 15 minut. Sików nie ma. Wychodzimy. Nastawiam timer na 10 minut. Wracam do warzyw. Bazyli się zsikał. Pędzimy do łazienki...

W godzinach popołudniowych mamroczę do Bzylka jak w transie: Jak zrobisz banana to będzie siku... 
Wieczorem mamroczę do P. - Muszę wysadzić Bazylka... - co mojemu Mężowi zawsze kojarzy się z wyznaniem psychopaty pirotechnika.

A jednak, pomimo tego szaleństwa, nie mogę się nadziwić, jak łatwo jest mi z jednym dzieckiem, jak lekko. Głowa skupiona na jednej Endorfince, na jednym problemie.

Odpoczywam od mojej przewlekłej schizofrenii, wiecznego rozdwojenia na dwa równoległe, obce sobie światy. 

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Blokada

Po błogim lenistwie przyszedł czas na cięzką pracę..
Zdjęłam Bzylowi pieluchę. Wysadzam co 15 minut.
Dwa razy zrobił siusiu na ubikację, co już jest ogromnym sukcesem, bo do tej pory miał blokadę i to Mu się nie zdarzało. Ale po tych dwóch razach blokada wróciła i wszelkie siuśki łapiemy w spodnie i majty.

Poraża mnie prądem bezradności ten temat.
Ta pieluchowa czarna dziura.
Truchleję przy każdym niepowodzeniu.
Chciałabym obudzić się za pięć lat, gdy ten temat będzie wreszcie za nami.
Niech się zrobi samo. Niech się samo zrobi. Niech się.



Za dużo myślisz - mówi P., który wrócił z pracy i zastąpił mnie w dyżurce kibelkowej przy Bzylku choć na chwilę.

Ano myślę za dużo. Boję się za dużo. Martwię się za dużo.



I tylko robię za mało.


wtorek, 22 grudnia 2015

Eksperyment

Od półtora tygodnia kisimy się w domu. Robota przedświąteczna leży odłogiem, bo z Endorfinkami na pokładzie ciężko pochylić się nad garami i zakopać w porządkach na dłuższą niż chwila chwilę... Nic nie robimy, nic nie ćwiczymy, perfidnie odpuszczmy cokolwiek. Przeprowadzam prywatny eksperyment - jak dośc długa przerwa w jakichkolwiek zajęciach wpłynie na moje dzieci. W myśl zasady, że po ciężkiej pracy należy się czas odpoczynku, by nowe umiejętności "uleżały" się w główkach. Tylko nasza dzielna Wróżka Ewelina nie wystraszyła się zarazków i przyjeżdża czasem wytaplać chłopców w farbie i wymasować porządnie. Czysty relaks.

Bazylkowe histerie ustały. Możemy się dogadać i nawet towarzysko Bzyl rozkwitł znacznie - zaczepia, szuka kontaktu, molestuje nas bez przerwy. Pamiętając, ze to podobno dziecko autystyczne, cieszę się niezmiernie.

Roś z kolei całymi dniami wymachuje różnymi przedmiotami jak Rycerze Jedi swoimi świetlnymi mieczami. Przestałam z tym walczyć. Niech macha. Niech będzie sobą. Ma do tego prawo jak każdy człowiek.

Oboje z P. jesteśmy zmęczeni, lecz zmęczeniem przyjemnym, oznaczającym, że żyjemy i nie marnujemy tego życia.

I wesoło nam.

Nie mogąc doprosić się P. o sklejenie paru drewnianych elementów (dwie szuflady i drewniane kółka do wózka z klockami) postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wymacałam w szafce tubkę kleju. Bez problemu skleiłam pierwszą szufladę i zabrałam się za klejenie kółek. P., tknięty złym przeczuciem, zapytał z drugiego pokoju:
- Co to za klej?
Oburzyło mnie jego zwątpienie w moje zdolności techniczne, więc z przekąsem odfuknęłam:
- Papierniczy!
Niech nie myśli chłopisko, że taka głupia jestem, że nie wiem, czym się klei drewno.
Odruchowo zerknęłam jednak na tubkę rzeczonego kleju, i z osłpieniem przeczytałam:
- NAPROXEN.

Ryczeliśmy ze śmiechu do późnego wieczoru, a P., za karę, że nie skleił szuflad sam, długo czyścił je z maści na ból korzonków.

WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI!

piątek, 18 grudnia 2015

Manufaktura

A u nas mała rodzinna manufaktura pracuje pełna parą...
Zatrudnia dwa skrzaty na umowę o dzieło.
Produkuje prezenty pod (na) choinkę dla rodziny.
Praca odbywa się etapowo, po kilka minut w odcinkach co parę dni.
Ale posuwamy się do przodu.













 A po ciężkiej pracy zasłużony relaks...








wtorek, 15 grudnia 2015

Diesel

Endorfinki rozkaszlały się, rozsmarkały, więc przymusowo kiblujemy w domu. Ciężko znoszę takie zamknięcie, bo spędzanie "czasu wolnego" z chłopcami wydaje mi się najtrudniejszym zadaniem - obaj mają tak odmienne kody bycia, że, choć bardzo się staram, ciężko dostroić mi się do ich częstotliwości.

Bazyli nadal na wojennej ścieżce - manifestuje każde niezadowolenie spektakularnie, z aktorskim wręcz zacięciem. Raz po raz wybuchają więc u nas grzyby atomowe bazylkowego gniewu i większość dnia schodzi na pacyfikacji agresora.

Roś, jak to Roś, zadowala się przypadkowym przedmiotem (stary kapeć, maskotka, sznurek, rura od odkurzacza) i potrząsa nim, pochylony do przodu. I tak spędzałby całe dnie, gdyby matka dała mu spokój.

Wieczorem Bzyl padł jak pies Pluto, zmęczony własnym desantem. Roś natomiast rozrechotał się jak stary diesel, który nie może odpalić. Śmiał się, śmiał, sam do siebie, bulgocząc jak odpowietrzany kaloryfer. Śmiechonada trwała dobre pół godziny, a P. i ja z trudem zachowywaliśmy resztki powagi, nieudolnie udając śpiących i zmęczonych, zupełnie niezainteresowanych wygłupami.

Więc jak to jest? Kiedy ja zasypiam z głową pełną trosk, zmartwień, pytań bez odpowiedzi i złowrogich projekcji na przyszłość, pełna wyrzutów sumienia i samobiczowań, Roś - po całym dniu bezrefleksyjnego machania maskotką sobie przed nosem - zasypia roześmiany, przeszczęśliwy, z błyskiem w oku i radością najszczerszą z możliwych. Może wie więcej o świecie, może widzi to, co dla nas ukryte, i bawią Go nasze wieczne obawy i narzekania? Może poznał już słodką tajemnicę szczęścia - być tu i teraz, po czubki uszu zanurzonym w chwili obecnej i w tym, co ze sobą ona niesie? Może Roś wie, jak jałowe są nasze poszukiwania sensu i celu, odpowiedzi dlaczego i po co, i bardzo śmieszy Go cała ta nasza bieganina za szczęściem?

Jego śmiech dzwoni mi w uszach, gdy zmęczona próbuję po raz kolejny zaplanować, wyprostować nasze życie, tak bezlitośnie pofałdowane i pomięte.

sobota, 12 grudnia 2015

Lobotomia

Po krótkim okresie jako takiej stabilizacji przyszedł znowu czas spadania. Niestety.

Bazyli w przedszkolu funkcjonuje podobno nieźle, w domu natomiast włącza Mu się tryb Absolutnej Natychmiastowości. Czyli wszystko ma być absolutnie natychmiast. Piciu, naleśniki, huśtawka. Pada rozkaz (bo to nie prośba, tylko rozkaz) w postaci obrazka wsuniętego w moją dłoń i... czas start! Jeśli w dwie sekundy nie spełnię prośby, rozpoczyna się orgia - Bazyli w złowrogich pląsach, jak nawiedzona dusza w trakcie egzorcyzmów, zrzuca wszystko ze stołów, szafek, kruszy jedzenie na podłogę, puszcza w ruch obrazy wiszące na ścianach. Nie może sobie poradzić ze swoim gniewem, ja tym bardziej.

Sytuacja rozwija się stopniowo - od mojego spokojnego tłumaczenia, po stanowcze pohukiwania, do najprawdziwszego wrzasku. Nic nie działa. Czuję się jak na poligonie, a co kawałek to mina. Ta wieczna walka o wszystko wysysa ze mnie ostatnie skrawki optymizmu - wszędzie widzę już tylko braki, niedociągnięcia i minusy. Chodzimy z P. jak dwie najeżone kolczatki i kłócimy się o byle co. Ciskam słowa jak pociski, i to najcięższego kalibru.

Wrzask, wrzask, wrzask, jak lobotomia mózgu, pozbawia nas czucia.



 



A w tym wszystkim Roś.
Nierozumiejący sytuacji, za to słyszący i czujący.
I moje wyrzuty sumienia, napęczniałe jak wrzody pełne ropy.

Bazyli to inteligenty chłopczyk. Wiele rozumiejący. Na zajęciach specjalnie wykonuje zadania źle, a potem patrzy wyzywająco pani terapeutce w oczy. Prowokuje. Sprawdza. Bada granice. Wszyscy specjaliści powtarzają, że ma ogromny potencjał. Tylko klucza i szyfru do tego sejfu brak.
Każdy jego wybuch histerii to dla mnie rozterka - na ile to grymaszenie rozpieszczonego dziecka, a na ile krzyk rozpaczy, bycia znów niezrozumianym i uwięzionym w pułapce milczącego ciała.


Chodzę w stanie wskazującym na zużycie.



poniedziałek, 7 grudnia 2015

Kotwica

Endorfinki znowu pachną farbą drukarską! Tym razem ugościła nas Kotwica - dwumiesięcznik wydawany przez Cichych Pracowników Krzyża w Głogowie. Jeżdżę tam z Roszkiem co tydzień na rehabilitację. Wyboru tekstów i zdjęć dokonała Pani Izabela Rutkowska, za co jej serdecznie dziękujemy, bo zrobiła to cudnie!
Parcia na szkło i papier nie mamy, ale zawsze to miło zobaczyć własne gęby na papierze. I najważniejsze - może ktoś przejrzy się w naszych perypetiach jak w lustrze. Może się uśmiechnie. Może uroni łzę. Zostawimy ślad...









Zabieram się za porządki na blogu. Po prawej stronie pojawia się zakładka MEDIA, bo, choć bardzo lokalnie, troszkę już mamy za sobą. Pojawia się też zakładka FILMY - zebrałam w jednym miejscu filmiki, które zamieszczałam na blogu. Nie wszystkie - tylko te, które są naszą twórczą kreacją. Łatwiej będzie je odnaleźć.

A za czas jakiś pojawi się kolejna zakładka pt. PIOSENKI... Bośmy się rozśpiewali i rozgrali z P. Piosenki się piszą, wieczory rozbrzmiewają gitarą, a to wszystko dzięki Wam - tak ciepło przyjęliście nasze muzyczne podziękowania "O Dobroci"!


Dzieje się!

środa, 2 grudnia 2015

Choinka

W holu przedszkola pojawiła się dziś choinka - duża, kolorowa, piękna. Roszek stanął przed nią jak zaczarowany.
- Podoba Ci się choinka, Roszku? - przykucnęłam obok.
- Kak - uśmiechnął się Roś.

Już dawno tak pięknie nie odpowiedział mi na pytanie.
Już dawno tak się czymś nie zainteresował, nie skupił, nie przystanął.

Już wiedziałam, czym zajmiemy się dziś w domu... Wiem, to o wiele za szybko. Ale postanowiłam pójść za zachwytem mojego dziecka. Pociągnąć temat, póki jest zainteresowanie.

I to była dobra decyzja.

Od lat wieszamy na naszej choineczce drewniane zabaweczki - żeby nic się nie potłukło, żeby chłopcy mogli zainteresować się postaciami. Co roku było mi przykro, że choinkę ubieram sama, a Endorfinki pozostają nieczułe na magię świątecznych zwyczajów.

Nie tym razem...

[Wybaczcie jakość zdjęć - zgubiliśmy ładowarkę do aparatu i ratują nas komórki.]















Pięknie było.
Pięknie...