poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Zapadnia

Ostatnio wydawało mi się, że jestem już od dawna pogodzona z tym, że nasze Endorfinki są przybyszami z innej planety i nasze wspólne życie nigdy nie będzie wyglądało tak, jak w rodzinach ze zdrowymi, gadającymi dziećmi. Nieźle sobie radzę - myślałam - akceptuję, czasem nawet kocham tą naszą pokręconą codzienność.

Słowo klucz: WYDAWAŁO MI SIĘ. Gdzieś w głębi siebie wiem, że to pozory tylko, taki lukier dla zmyłki.

Wychodzimy z domu, zamykam wszystkie drzwi tarasowe i wejściowe, bo nikogo w domu nie będzie, a my jedziemy na terapię. I to się Bzylowi nie podoba. Te drzwi zamknięte, które z reguły przez większość ciepłych dni stoją otwarte. Nie pomagają tłumaczenia. Bzyl wpada w rozpacz. I krzyczy, krzyczy, krzyczy. Przez całą drogę.

Jedziemy samochodem, z tyłu, obok wrzeszczącego Bzyla kuli się wystraszony Roszek. Bezradność. Nie wiem, o co chodzi mojemu dziecku. Znowu nie wiem. Nie wiem, jak się zachować. Jak uchronić Roszka. Jak ulżyć Bzylowi. Jak przetrwać tę podróż. Zaciskam zęby. Chciałabym zacisnąć też powieki, żeby powstrzymać łzy, ale nie mogę, bo prowadzę.

Tyle razy już to przechodziłam - nagle otwiera się pode mną zapadnia i z pozornego spokoju i poczucia bezpieczeństwa ześlizguję się do tego ciemnego, smutnego pokoju bez okien. Pokoju, gdzie wszystkie ściany obklejone są czarnymi, najczarniejszymi myślami, a w ramkach wiszą podobizny wszystkich potworów z mojej głowy. To takie moje zesłanie - na dzień, na dwa. Zesłanie na wewnętrzną Syberię, gdzie błądzę pośród pytań bez odpowiedzi, w labiryncie lęków i poczucia straty.

Zawsze, gdy wydaje mi się, że kocham swoje życie i rolę, jaką mi w nim przydzielono, nagle otwiera się zapadnia.

Wychodzę z niej, zazwyczaj o własnych siłach. Gramolę się po jej stromych pochyłościach do góry, do świata, bo tęsknię za światem i za miłością. Tęsknię za dziećmi i mężem, za swoim życiem.

Wracam i jestem. I kocham. Staram się. Żyję.

Ale jakaś mała część mojego serca, najmniejsza i najcichsza, zawsze krzyczy.

4 komentarze :

  1. Pani Madziu, chyba każda mama szczególnego dziecka tak czasem ma ( ja mam z pewnością)... Dwa, trzy dni na skraju rozpaczy i znów w górę...
    Z czasem ( u mnie to 17 lat) te "zapadnie" są rzadsze ( to tak na malutkie pocieszenie :))
    Tulę Panią najmocniej....

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Magdo, to co Pani robi, jak kocha i jak troszczy się o męża i dzieci to czysty obraz Boga, załamania będą zawsze a najczęściej przychodzą kiedy akceptujemy sytuację... proszę się nie poddawać, bo wielkie rzeczy Pani robi, wielkie "małe kroki" z chłopcami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwierz mi, wiem co przeżywasz....Czasami patrzę na mojego syna i myślę sobie - jest dobrze, będzie dobrze, aż tu nagle coś idzie nie tak, np. mąż wsiadł do auta jako pierwszy, a przecież nie może i ryk! Przez całą drogę staram się tłumaczyć, że tata się zapomniał, bo się spieszymy, ale to nic nie daje...I tak jedziemy - młody zasmarkany, a my zniechęceni... Czytam Twojego bloga od dawna i bardzo często mam wrażenie, że piszesz o moich myślach i o moich emocjach....że własnie czytam to, co sama przed chwilą powiedziałam. W tym świecie nie jesteś sama!

    OdpowiedzUsuń
  4. Skarbie, a jakie terapie maja chlopcy ? u nas cuda zdzialala metoda krakowska z integracja sensoryczna. Synek mial skonczone 4 lata, nie mowil ani 1 slowa, nic nie rozumial, co sie do niego mowi. Dzis ma 7 lat, umie czytac, pisac, i jest codziennie lepiej :D

    OdpowiedzUsuń