Raz na jakiś czas nadciągają te dni. Biorą mnie we władanie, poddaję się im, bierna, i już wszystko staje się nie do zniesienia.
Bez konkretnych przyczyn, bez widocznych spadków formy - przerasta mnie nagle codzienność. Zawijam się w smutek jak w kokon.
Każde zdanie rani, każda myśl wybiega niepotrzebnie wprzód powodując lawinę teoretycznych zmartwień.
Rozdrabniam się na bzdurne bzdury.
Kupa w pieluszce staje się nie do przewinięcia, książeczka - nie do przeczytania, spacer - nie do przejścia.
Zjada mnie kornik zgryzota.
I tylko żal, że mózgu przeszczepić się nie da.
Jeszcze.
to nie kornik, to PMS
OdpowiedzUsuńNiestety, Olutku, w tym miesiącu PMS już za mną...
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za brak empatii, ale ja zachwycam się, zachwycam formą... Cudne te porównania, metafory. Myślę, ze kiedyś ktoś powinien oprawić je i wydać. Pozdrawiam ze słonecznego dziś Zagłębia.
OdpowiedzUsuńa mi się śniło dzisiaj, że Bazyli ze mną gadał i się razem bawiliśmy :)
OdpowiedzUsuń