sobota, 23 maja 2020

Domowe Przedszkole (tfu, Szkoła!)


Za nami 8 tygodni nauki w domu. Zdalną jej nie nazwę, bo praca przez komputer z dziećmi takimi jak moje po prostu mija się z celem. Nie jest możliwa. Dzieci ze specjalnymi potrzebami, przynajmniej te niżej funkcjonujące, potrzebują kontaktu z nauczycielem, dotyku, byciu RAZEM tu i teraz, inaczej nie potrafią się skupić, wyselekcjonować z tej chmary bodźców tych kluczowych, potrzebnych do owocnej nauki. W naszym przypadku jasne więc było, że to rodzic przejmie rolę nauczyciela. I tak się stało. Panie codziennie wrzucają nam na klasowy dysk zadania do wykonania, wskazówki i pomoce dydaktyczne, a resztę musimy zrobić sami. Nauczyciele pomagają jak mogą, zawsze są dostępni, doradzają przez telefon, komentują nadesłane filmiki i bardzo im za to dziękuję. Człowiek nie błądzi jak dziecko we mgle. Ale i tak lekko nie jest...
Endorfinki są dwie, i, chociaż każda w pierwszej klasie, to jednak w dwóch różnych, o rożnym poziomie trudności i zaawansowania. Tak więc lekcje robię dwa razy - najpierw z Roszkiem, potem z Bazem. Bazyli jest posłuszniejszy, jak już siada do zadań, to pracuje, choć często zdarzają nam się humory, furie i bunty. Ciężko mu się skupić, zrozumieć polecenia. Dużo też w tym mojej winy, bo za szybko, za dużo mówię, a choć się staram pilnować, ciężko pohamować naturalną gadatliwość nadmierną. Roszek nauce od zawsze jest niechętny, więc muszę się nagimnastykować, żeby ogóle usiadł do stolika. A potem to jest ciągłe SZOŁ - wszystko skojarzyć z piosenką, wierszykiem, bajką, żeby gościu usiedział i choć spojrzeć raczył. Nie jest łatwo zrobić z Endorfinkami cokolwiek, bo nadal prawidłowe trzymanie kredki w ręku jest za trudne, a wycinanie nożyczkami to już jakiś hardcore (szczególnie u Roszka). Jak rysować szlaczki z delikwentem, który patrzy wszędzie tylko nie na kartkę (Roch)? Jak pracować z dzieckiem, które na każde szczeknięcie psa za oknem dostaje szału i zatyka uszy, mimo zamkniętych, szczelnych okien (Baz)? Jest ciężko, czasem bardzo. Dla maksymalnego skupienia gasimy w pokoju światło, spuszczamy rolety i pracujemy w ciemnym pokoju przy punktowej lampce przy biurku. Wtedy chłopcy skupiają się tylko na tym, co mają przed oczami. Bazyli jest praworęczny, więc siadam po jego prawej stronie, a Roszek leworęczny - więc siadam po jego lewej.

Ale żeby nie było tak ciężko tylko - teraz, w czasie pandemii i nauki w domu, procentują te wszystkie lata terapii i współpracy z wieloma terapeutami, zwłaszcza z tymi ze Stowarzyszenia Dalej Razem. Na samym początku drogi, gdy Baz miał trzy latka a ja woziłam go dwa razy w tygodniu do Zielonej Góry na terapię (60 km w jedną stronę) mogłam obserwować przez weneckie lustro, jak terapeuta z nim pracuje. Wszyscy terapeuci ze stowarzyszenia kładli duży nacisk na to, by rodzic pracował w domu z dzieckiem: pokazywali, jak to robić, kazali nagrywać filmiki, wyłapywali błędy, chwalili, poprawiali. Człowiek się w środku buntował, ale zaciskał zęby, bo przecież chodzi o dobro dzieci. Choć serce krzyczało - CHCĘ BYĆ ICH MAMĄ, NIE TERAPEUTKĄ! A jednak nauczono mnie tak wiele! I chłopcy i ja byliśmy przyzwyczajeni do solidnej, domowej pracy przy stoliku i teraz weszliśmy wszyscy troje w nauczanie domowe jak w masło. Kto jest z nami od początku wie, że mieliśmy w domu specjalne pomieszczenie do terapii (link do zdjęć TUTAJ). Przez lata zgromadziłam tam tyle pomocy terapeutycznych, że starczyłoby spokojnie na wyposażenie niezłego gabinetu. Sporo już rozdałam. Jakiś czas temu dotarło do mnie, że chłopcy są coraz wyżsi (nasz stryszek terapeutyczny ma bardzo skośny, niski dach) i że coraz mniej czasu tam spędzamy. Zaczęłam znosić wszystko do ich pokoju, przemeblowywać, od nowa urządzać, by wszystkie potrzebne pomoce były u nich, pod ręką a nie kurzyły się na stryszku. I tak oto okazało się, że nawet gdy drukarka pada lub z jakichś przyczyn nie mam w domu tego, na czym radzą pracować nauczyciele - mam w domu WSZYSTKO. Och, jak te lata gromadzenia pomocy (często kupując nowe zagłuszałam wyrzuty sumienia, że za mało pracuję z dziećmi), te godziny spędzone przy laminarce, to obsesyjne kupowanie książeczek, kolorowanek i wszystkiego co się nawinie teraz się przydały :D






Ale zanim obejrzycie zdjęcia Endorfinek Pracowitych Mróweczek, mam dla Was arcyważny komunikat:

NIE DAJCIE SIĘ ZWIEŚĆ ZDJĘCIOM. To tylko chwile uwiecznione aparatem w telefonie. Nie wierzcie, że tak pięknie nam wszystko szło, jak to na zdjęciach wygląda. O nie! Często robię tylko śladowe ilości zadań, za szybko, za trudno, zły dzień, zła godzina... Często przy tym niewinnym stoliczku krzyczę, a jeszcze częściej płaczę. Co drugi dzień krzyczę, że mam dość, że pi....ę to wszystko i jadę w Bieszczady. NIE, NIE JEST SUPER. Chłopcy mają regresy, większość dania oglądają bajki i jedzą niezdrowe jedzenie. Bo to jest CZAS WYJĄTKOWY. Czas kwarantanny. Zrozumiałam to po jakimś czasie rwania włosów z głowy - że nie uda się przejść tego bez "ofiar", bez regresów, bez przytycia, bez porażek, bez frustracji. Na pewno nauka ze mną w domu nie umywa się do nauki z Paniami w szkole. I trudno. Trzeba przetrwać ten czas w jak najlepszym zdrowiu psychicznym i o to też dbać u naszych dzieci, a naukę cyferek i pisanie szlaczków traktować jako dodatek do codzienności. Pamiętajcie o tym Kochani. Zdjęcia zdjęciami, a nasze prawdziwe życie puszcza do Was oko, bo wygląda jak Nowy Orlean po przejściu tsunami. Także ten...












































































Wszystkie te zdjęcia (i wiele, wiele więcej) zrobiłam dla nauczycieli, by widzieli, jak pracujemy. Pojutrze dzieci z naszej szkoły mogą wrócić do klas. Och, jak byłoby cudownie... Jednak zdecydowaliśmy, że Endorfinki zostaną jeszcze w domu. Nie pracuję, więc mogę sobie na to pozwolić (a raczej się do tego zmusić ;). Nie będę tu pisać o pandemii, bo wiele osób ma do niej różne podejście, a część wcale w nią nie wierzy. Tak, jak sławne noszenie maseczek - co człowiek to znawca tematu. Część nosi, część nie. W związku z tym nie możemy ryzykować. Zbyt mocno mamy w pamięci duszącego się Roszka, z trudem łapiącego każdy oddech, wśród rurek i kabli, a nawet pod respiratorem na intensywnej terapii. Obiecaliśmy sobie wtedy, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, by nigdy więcej nie wrócić w to miejsce. I słowa chcemy dotrzymać. Nie przyjmujemy gości poza najbliższą rodziną. Nie spotykamy się z nikim poza koniecznością (praca P.). Zaciskam więc zęby, zaciskam powieki, aż łzy rzęsiście płyną i z nadzieją witam... kolejne tygodnie nauki w domu. 

2 komentarze :

  1. Też miałam miliard pomocy naukowych w domu i większości się już pozbyłam ;) Wspaniałe zdjęcia!!! Trzymajcie się!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nauka w domu wbrew pozorom jest bardzo efektywna. Niedoskonałości metodyczne są rekompensowane uwagą, jaka skupia się na jednym (u Was dwójce) dziecku. A efekty ocenisz po czasie. Mnie też na bieżąco wydawało się, że tempo żółwie. Ale jest efekt kumulacji! Moja córeczka jest zdrowa, ale to podobny mechanizm. Zatem należy robić swoje i czekać końca, jak mówi przysłowie!

    OdpowiedzUsuń