Nasze dzieci, jak Yin i Yang, jak dwa bieguny, utrzymują nas w pionie i pędnej grawitacji. Tak różni. A więc mamy pełnię, komplet, cały alfabet emocji. Oj, byłoby pięknie, gdyby udawało nam się utrzymać życie emocjonalne naszej rodziny w zrównoważonych ryzach. Oj tak. Niestety, nasi synkowie oddziałują zupełnie innymi mocami, ale tylko jeden pozostawia po sobie lej jak po bombie atomowej :(
Roszek to Promyczek, sama łagodność, światełko w ciemności. Swoje za uszami ma, ale bardzo łatwo przeciągnąć go na jasną stronę mocy - śpiewając, przytulając, deklamując. Roszek łyka miłość jak aspirynkę, dokarmia się światłem i ufnością. Jest jak taki ulotny elf z innej planety - pogodny, z niewyczerpalną bateryjką szczęścia. Ładuje nas to niesamowicie i dodaje skrzydeł. Oprócz cech autystycznych wybrzmiewa w nim też to, co w zespole Downa jest najpiękniejsze - ufność, prostota i wielka miłość do świata.
Za to Bazyli... Cóż, nie chcę pisać źle o własnym dziecku... U Bazyla mieszanka jest bardzo pechowa - bo autyzm, sam w sobie dający szereg trudności, barier i różnych schiz zmiksował się u Baza z iście diabelnym charakterem. I tak oto mamy koktajl Mołotowa, dynamit i proch strzelniczy w jednym. Baz wiele rozumie i wiele chce. NATYCHMIAST. Bazowi wiele przeszkadza, ale nie lubi usuwać się w cień. Tak więc, gdy denerwuje go odgłos krojenia np. warzyw, a dokładnie - stukanie noża o deskę, wrzeszczy jak opętany, ale nie wyjdzie do innego pomieszczenia ani nie da sobie założyć słuchawek. On sobie najzwyczajniej w świecie nie życzy słyszeć tych irytujących dźwięków, ale to jest MÓJ problem, a nie jego, co z tym zrobię. On wrzeszczy i będzie wrzeszczał tak długo, aż przestanę lub skończę kroić. Oczywiście nie ulegam mu, ale wyobraźcie sobie, jak stresujące zaczyna być w naszym domu przygotowanie jakiegokolwiek posiłku...
Ostatnie dni to jakiś ciąg wrzasku, jakby w głowie Baza eksplodowały, jedna po drugiej, samozapalające się bomby. Przysięgam, że czasem bliska jestem wyskoczenia oknem. Chłopak testuje nas jak zawodowy tester, dyplomowany Wnerwiacz :( Staram się podchodzić do niego z miłością, szacunkiem, z pogodnym tonem i jaśniejącym obliczem. Ale to na nic, Baz jest zaimpregnowany. Jeśli coś pójdzie nie po jego myśli (a często ciężko się domyślić, co nie poszło), to będziemy o tym długo i boleśnie słuchać. I nawet jeśli histeria kończy się równie szybko jak się zaczęła, to ciężko potem jest wrócić do równowagi. Wszystko nam się w środku telepie, klatkę piersiową przygniata niewidzialny ciężar a szczęki zaciskają się w bolesnym kurczu. Jeśli kiedykolwiek ktoś przy Was wrzasnął z całą para jaką fabryka jego płucom dała, to mniej więcej wiecie, jakie skrajne emocje budzą się wtedy w człowieku. To jest PRZEMOC, być może niezamierzona, ale jednak boleśnie przez nas odczuwana. P. przeżywa swój smutek jeszcze długo, zamykając się w sobie, zapadając się do niewidzialnej zapadki depresji. Ja dużo płaczę, jeszcze więcej wrzeszczę, a najwięcej obwiniam się o całą tę sytuację, bo poczucie winy to moje ulubione sadomaso. Roszek jeszcze zachowuje dobry humor, bo jego prosta konstrukcja chroni go przed głębszą refleksją nad tym, co się w tym domu wyprawia. Korzystam z pomocy psychologa. Korzystam ze wsparcia moich rodziców i siostry. Wyczekuję, kiedy pod dom zajedzie radiowóz, bo zaniepokojeni sąsiedzi oskarżą nas o stosowanie przemocy domowej albo zakłócanie porządku. Staram się już robić w domu minimum z koniecznych codziennych obowiązków, bo świat się nie zawali, jak nie zrobimy wuefu albo nie umyję podłogi, a moja krucha konstrukcja psychiczna owszem.
A i tak jest ciężko. Cholernie ciężko.
I dociera do mnie, że z Bazem nie będzie lekko.
Nigdy.
A przecież widzę w nim to obezwładniające piękno niewinności dziecka, jego czystość i zadziwienie światem. WIdzę w nim mądrego chłopca, który wiele potrafi i ma świetne poczucie humoru. Widzę w nim mojego synka, kogoś, kogo kocha się tak mocno, że czasem aż ta miłość boli.
Baz jest takim naszym życiowym zadaniem. Rebusem do rozwiązania.
Nie Roszek, nie jego wada serca.
To Bazyli. Wysłannik bogów.
Tytan, który wyzywa nas na pojedynek.
To ciężkie starcie, gdy kocha się wroga.
Bardzo pięknie, mądrze i szczerze pisze Pani o swoim życiu. Doceniam i dziękuję- nie raz Pani wpisy pomagały mi "pozbierać się" w moim niełatwym macierzyństwie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Baśka