czwartek, 9 kwietnia 2020

Przebudzenie



Dziś bezczelnie będzie... o mnie. Tylko o mnie. Dojrzewał we mnie ten wpis. Kłuł w żebro, chrobotał w głowie i wiedziałam, że pewnego dnia będzie musiał po prostu ze mnie wyjść. Zaczęłam go pisać przed tym całym szaleństwem pandemii, więc może dziwnie to wszystko zabrzmi akurat teraz. Trudno.

Trudno pisać o sobie dobrze, ale troszkę będę musiała. Ten, kto mnie zna, wie, że jestem jedną wielką chodzącą wątpliwością. To podobno domena ludzi inteligentnych, ale jednak nie raz reaguję na rzeczywistość jak niedojrzała nastolatka. Przytłacza, przygniata mnie często wiele aspektów życia, wiele z nich zawalam permanentnie i nie jest mi z tym dobrze. Wiadomo. Ale do rzeczy...
Ponad 10 lat temu urodziłam Rocha. Pragnęłam tego bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Nawet po diagnozie, po pierwszym szoku, czekałam na swoje dziecko z wielką miłością. Ba, ja się wszystkim chwaliłam, na kogo czekamy z P. i jak to przepełnia nas nadzieja i radość. Bo tak było. Pierwszy rok z Roszkiem to był wielki strach o jego życie, jego serce, ale też bezbrzeżne morze miłości. Takiej obezwładniającej, rozlewającej się na wszystko. Dałam się pożreć temu macierzyństwu z rozkoszą, nareszcie byłam na swoim miejscu. Byłam Matką. Od zawsze, od najmłodszych swoich lat wiedziałam, że chcę nią być. Że to moje powołanie. Że bez tego moje życie będzie niepełne i niespełnione. Oczywiście można wieść wspaniałe życie nie mając dzieci - chodzi mi tylko o mój jednostkowy przypadek. Zdecydowanie dzieciopożądliwy. P. na szczęście zgodził się pomóc mi wypełnić moje przeznaczenie :)
Po roku macierzyństwa totalnego okazało się, że jestem w kolejnej ciąży. Najpierw strach - czekaliśmy przecież na operację roszkowego serduszka. Jednak chcieliśmy mieć więcej dzieci w dalszej perspektywie, więc szybko niepokój zamieniliśmy na radość. Baz urodził się duży, zdrowy, piękny. To już był szczyt moich życiowych marzeń. Roszek - byleby tylko z naprawionym sercem, jedyny w swoim rodzaju, ale cudownie kochany i Bazyli - ten mój zdrowy, mądry syn, ostoja, podpora dla brata, cud sam w sobie. Wygraliśmy walkę o życie Roszka i naiwnie myślałam, że wszystko co złe, już za nami. I wtedy przyszło słowo na A, rozgościło się, nieproszone, w naszym życiu i jest z nami do dziś. W najgorszych koszmarach nie myślałam, że obaj moi synkowie będą mieli autyzm. I ten z zespołem, chorym sercem, już tak bardzo doświadczony. I ten drugi, okaz zdrowia i urody. A jednak. Oczywistym było, że od tej pory to będzie sens mojego życia, moja codzienność i moja, narzucona odgórnie, "pasja". Rozpoczęło się macierzyństwo wielofunkcyjne - lekarze, operacje, terapie, specjaliści, poradniki, wytyczne, książki, podręczniki, diagnozy, zalecenia, leczenia, poszukiwania, szkolenia....

Matka Totalna.
Wszechmatka.

Zapomniałam przez te lata, kim kiedyś byłam. Jakie miałam marzenia. Bo, oprócz szczęśliwej rodziny, miałam też jakieś nieśmiałe plany zawodowe, jakieś wizje przyszłości, małe przebłyski świadomości, kim chciałabym być. Ale byłam MATKĄ. Jeszcze studia zdażyłam skończyć, choć do dziś nie wiem, po co. Jeszcze mając małego Roszka prowadziłam jakieś zajęcia z dziećmi i młodzieżą. A potem zniknęłam.

Latami zazdrościłam P., że jest FA-CHO-WCEM. Że dzwonią do niego ludzie w potrzebie, bo progam się zawiesił, bo trzeba zaktualizować bazy danych, bo coś tam. Świat go potrzebował. On dawał coś innym.

Ja byłam całym światem. Moich dzieci. Nikt do mnie nie dzwonił w celach zawodowych, o nic nie prosił. Ewentualnie wspierałam inne matki zaczynające tę trudną drogę z niepełnosprawnością w tle. A raczej w centrum. Ale społecznie nie istniałam.

Zapomniałam, że kiedyś pisałam piosenki. Zapomniałam, jak się śpiewa do mikrofonu. Zapomniałam, jak cudownie prowadzić długie i inspirujące rozmowy o czymś innym niż kolor i konsystencja kupy dziecka.

Wiem, powiecie, że to normalny etap w życiu każdej matki. Oczywiście! Rzuciłam się w niego z rozkoszą! Z otwartymi ramionami czerpałam z tych dni, zachłystując się wręcz urokiem przemijalności tego czasu. Tyle, że... moje dzieci nie wyrosły. Choć mają 9 i prawie 11 lat, ja nadal rozmawiam o konsystencji ich kupy, i dlaczego jest w pieluszce a nie w muszli klozetowej. Moje macierzyństwo się zacięło. Nie możemy przejść do drugiego etapu, gdzie matka i dziecko dyskretnie oddzielają się od siebie, zaczynają żyć swoimi życiami, pasjami, trajektoriami.

Nie. U nas nic takiego się nie wydarzyło. I nie wydarzy zapewne.

Zaczęłam się dusić. Spadać w jakąś otchłań bez dna, w jakiś mroczny tunel bez powietrza i światła. Czułam, że moje życie jest już... za mną. Wiem, to głupie. Przecież kocham moje dzieci, każda chwila z nimi jest darem. Owszem. Niektórym kobietom to wystarcza. I chwała im za to - są wspaniałymi, spełnionymi kobietami - jaśnieją jak boginie i od zawsze były moim niedoścignionym wzorem. A jednak we mnie żyje ktoś jeszcze - kilka innych Magd, które już miały serdecznie dość życia w piwnicy, w łańcuchach, pozamykane tam jak w trumnach. Żyła w mnie mała społeczniczka, co kocha akcje z ludźmi, wspólne działanie w słusznej sprawie. Taka mała happeningara, co lubi intrygować społeczeństwo, budzić, włączać alarm, by to, co niewygodne, nie było przemilczane. Dusiła się też Twórcza Istota (Artystką nigdy siebie nie nazwę), co wreszcie chciała wyśpiewać co nieco, dźwiękami opowiedzieć wiele historii, odbić swoją duszę w kilku piosenkach, zdjęciach, słowach.

Obudziły się we mnie te małe Magdusie, otworzyły zaspane oczy i już nie chciały wleźć z powrotem tam, skąd wylazły. Ten blog to było pierwsze okienko - pisany z perspektywy matki, oczywiście, ale jednak maczała w nim od początku palce Magda Literatka. Trzeba było zrobić logo - rozbudziła się Magda Graficzka. Z wielkiej wdzięczności chcieliśmy podziękować Wam za wsparcie w postaci 1% podatku - tak narodziła się, pierwsza od wielu lat, nasza wspólna z P. piosenka. Trzeba było ją nagrać, żeby podziękowania dotarły do Was, więc przypomniałam sobie, jak kiedyś biegałam z magnetofonem typu jamnik do kolumn w salonie i nagrywałam siebie na kilka głosów. To ZAWSZE we mnie było. Długo spało, przysypane śniegiem, kurzem i czasem.

Od jakiegoś czasu odzyskuję siebie. Po kawałeczku, po ociupince, a jednak. Czasem nagram piosenkę, zrobię chałupniczy teledysk, zaśpiewam na koncercie z chórem.... Działam w stowarzyszeniach, tworzę piosenki dziękczynne dla sponsorów, a nawet koordynuję jeden projekt! Pomagam też szkole moich dzieci. Wszystko robię charytatywnie, ale też nie wymaga to pracy na cały etat (nie dałabym rady). Owszem, czasem to wszystko mnie przytłacza, złorzeczę sobie w myślach, że zamiast zająć się Endorfinkami, znowu siedzę w mailach. Usłyszałam nawet kiedyś: Po co to Pani? Mało ma Pani roboty przy dzieciach? Ale wiecie co? Od jakiegoś czasu uważnie siebie obserwuję... I zauważyłam, że choćbym nie wiem jak miała ciężki dzień, gdy tylko zaczynam mówić o nowej piosence, montować jakiś filmik, wymyślać nowy odcinek komiksu... Od razu zmieniam się w inną osobę. Pełną życia, pasji. Zmienia mi się ton głosu, w oczach świecą iskierki i nagle apetyt na życie rośnie.

Ocalam siebie. Kawałek po kawałku. Być może kosztem Roszka i Bazylka, ale wiem, że to właściwa droga. I będę o nią walczyć. Dziękuję moim bliskim, że zawsze mnie w tym wspierają i widzą we mnie nie tylko matkę, ale Człowieka, z talentami, pasją, predyspozycjami. Dziękuję ludziom, którzy dostrzegli we mnie potencjał i dali szansę rozwijania się w przestrzeni, w której czuję się najlepiej. Nareszcie i ja jestem potrzebna innym! I ja mogę coś od siebie dać.

Założyliśmy z P. zespół - po prostu nazwaliśmy się. Membrana. Cienka błona wrażliwa na dźwięki. Drga. Rezonuje. Dostaliśmy kilka propozycji występów... Wielka trema i stres, ale i radość. Pandemia pokrzyżowała nam wszystkie plany, ale nie kłócę się ze światem. Cierpliwie poczekam.

To nasz najnowszy kawałek:



Akurat teraz, gdy spora część ludzi dostała przymusowo dużo czau i przestrzeni na własny rozwój i rozwijanie swoich pasji, mi (i wielu rodzicom) odebrano jedyne chwile twórczej samotności. Ale to nic.

Przebudzenie trwa.





7 komentarzy :

  1. Cudowny tekst odnalazłam w nim cząstkę siebie




    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie jesteś fachowcem, mistrzem słowa i prywatnym psychologiem. Twój blog to dla mnie niejednokrotnie odskocznia od własnej rzeczywistości, ale taka, która budzi we mnie człowieczeństwo. Śmieję się i płaczę razem z Tobą, i za to Ci dziękuję.

    A przy tym jesteś też "Supermatką" - bez dwóch zdań.

    Nie ma nic złego w dbaniu o siebie (choć mamy często o tym zapominają, szczególnie kiedy dzieci wymagają wsparcia). Szczęśliwa mama jest lepszą mamą dla swoich dzieci.

    Ja nie mogę narzekać, zbawienny żłobek pozwala mi na pracę, ale ostatnio (z powodu zamknięcia w domu) po raz kolejny musiałam sobie przypomnieć, że bycie zmęczonym własnym dzieckiem i pragnienie czasu dla siebie (bez wyrzutów sumienia) jest OK.

    Twórz, jeśli możesz. Koisz dusze wielu!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny kawałek! Jest Pani super babką :) Czytam od dawna i podziwiam.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę wesołych Świąt!
    Baśka

    OdpowiedzUsuń
  4. Madziku, ci którzy Cię znają wiedzą, że przede wszystkim jesteś chodzącym Światłem 💚

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Madziu. Jestem z Tobą na tym blogu prawie od samego początku. Uważam że masz tyle talentów. Powinnaś się rozwijać i żyć też swoim życiem.
    Sama jestem matka autystycznego chłopczyka już 11 letniego. Tak mi się w życiu ułożyło że szybko wróciłam do pracy a synek do przedszkola. Oczywiście nie było łatwo, ciężkie momenty w przedszkolach
    potem szkole, ogromne wyrzuty sumienia, że mnie tyle omija i powinnam być z nim 24h na dobę.
    Dalej mam wyrzuty ale z drugiej strony wiem że pewnie gdybym się poświęciła macierzyństwu w 100% to bylibyśmy w tym samym punkcie jeżeli chodzi o rozwój syna. Żadna matka nie da rady być super wydajnym terapeutą przez całe swoje życie. Ja uważam że każde dziecko powinno się usamodzielnic i odciąć pępowine. Nawet jeśli to tylko teoretyczne odcięcie bo wiadomo że nasze dzieci samodzielne nigdy nie będą .
    Jesteś super kreatywna i zaradna więc na pewno znajdziesz swoją drogę:) Piosenka piękna, wierzę że sukces muzyczny jest Ci pisany :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze wzruszają mnie Wasza piosenki... Bezbrzeżnie. Bo mają źródło w najgłębszej materii życia. W samym jego rdzeniu. Zawsze byłaś dla nas twórczą istotą, gejzerem energii i kreatywności. Zdrzemnęłaś się tylko na chwilę...

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne...tyle talentu..Pani Magdo to jest cudowne..proszę wyjść z tą twórczością do ludzi

    OdpowiedzUsuń