sobota, 8 lutego 2020

Do boooooojuuuuuuu!



Jaki jest mój ulubiony dźwięk? Ostatnio jest to głośnie, rozkoszne... chrupanie... Kto chrupie? Bazyliszek. Co chrupie? Czerwoną paprykę! Surową! Klękajcie narody, bo to chwila epicka jest! Baz siedzi i zajada (połowę niestety wypluwając), a ja zasłuchuję się i ładuję akumulatory. Kto pamięta, jak wybredny jest Bazyli i jaki ma stosunek do surowych warzyw, ten zrozumie mój zachwyt i pianie kogucie. Napawam się więc tym dźwiękiem przepięknym i próbuję naładować to, co puste, co ledwo zipie i nie widzi przyszłości w jasnych barwach...




Przed nami dwa tygodnie ferii zimowych... Samo w sobie już brzmi strasznie, bo nigdzie nie jedziemy, będziemy kisić się w domu i próbować nie oszaleć. Jakby tego było mało, obiecałam sobie, ze ściągnę Roszkowi pieluszkę i zrobimy dwutygodniowy trening czystości...

Będzie armagedon, będzie tsunami, będzie siwy dym.  Nie wyjdę z domu, ba, nawet nie wyjdę z łazienki! A Baz... Wyjdzie z siebie, bo mama nie będzie zajmować się nim, tylko Roszkiem. 
Nie wiem, Kochani, jak to przetrwamy. Od kilku tygodni prowadzę sobie w głowie treningi motywacyjne - że damy radę, że trzeba, że to dla dobra Roszka... Ale podświadomość szepcze: wiej! uciekaj!
Cierpkiego smaczku całej tej sprawie dodaje fakt, że od kilku tygodni Baz obraził się na toaletę i codziennie mam całą pralkę prania... Więc gdy dojdzie do tego Roś - spłyniemy moczem, jak Odrą, wprost w objęcia Bałtyku...

Cóż robić. Nie można dłużej zwlekać. Chłopak rośnie. Z pieluch wyrasta.



Postawa bojowa jest!
Dywany pozwijane są!
Łóżka zabezpieczone podkładami i ceratami są!
Osiemdziesiąt cztery pary majtek są!

Do boooooooojuuuuuu!





PS. Zaczynamy w poniedziałek.

4 komentarze :