piątek, 13 grudnia 2019
DJ Rokoko
Od jakiegoś czasu przeżywamy w domu dziwne pomieszanie ról. Bazyli, który dotąd zawsze był "na wierzchu", zawsze najgłośniejszy, zawsze najbardziej wymagający, teraz nagle został w tyle. Zajmuje się sobą, przygląda się naszym aktywnościom, ogląda bajki. Jest o wiele spokojniejszy. Oczywiście zdarzają się ciągle małe awanturki (niestety z autoagresją), małe wybuchy histerii i żalu przez wielkie Ż. Ale są to epizody. Sporadyczne pomruki wulkanu.
Czuję, jak od razu moja kondycja psychiczna leci w górę - chce mi się żyć po prostu. Mam cierpliwość do ludzi, pomysły, morze wdzięczności w sobie i apetyt na jeszcze, na kolejne dni, miesiące, lata. Gdy tylko Bazyli wpada w gorsze dni i daje nam i sobie popalić, natychmiast oboje z P. tracimy te radosne skrzydełka, jakby wielkie palce jakiegoś łobuza wyrwały je nam w akcie wandalizmu. Ale na razie, odpukać, machamy nimi ile wlezie i cieszymy się lotem.
I tu pojawia się Roś, cały na biało.. To on zawsze był z boku, trzy kroki za Bazem, cichy, cierpliwy, niewymagający... Wiele lat tęskniłam bardzo za Roszkiem, 80% uwagi w ciągu dnia poświęcając Bazowi, który się tego bardzo dobitnie domagał. A dziś odkryłam ze zdziwieniem, że... tęsknię za Bazylkiem! Bo od jakiegoś czasu Roszek przejął dowodzenie - już w samochodzie, gdy wracamy ze szkoły, ordynuje śpiewanie. Więc śpiewam, zadowolona, że ten chłopczyk, co zawsze schowany sam w sobie, wychyla łepek do świata i czegoś ode mnie chce. Roszek wyczuł nosem, że mama podatna, że rzuca wszystko i biegnie się z nim bawić. Zrozumiał widocznie, że ma wielką moc zjednywania sobie ludzi, zwłaszcza rodziców własnych. Idzie zima, i zawsze wtedy Roszek wraca do nas z zamorskich podróży, jest bardziej obecny i bardziej aktywny, bo nie kontempluje już całymi dniami krzaków na dworze.
Zaczęło się więc: kolędy! pianino! bajki! radyjko! czytamy książki! Rozkaz za rozkazem, nieustająca musztra. A gdy lekko oporuję, Roszek odpala broń o największej sile rażenia - coraz piękniej mówi! Mamusiu! Śpiewaj! Teraz! Czytamy książki, teraz. Mamuuusiu! Tak mi serce z radości skacze, gdy słyszę te zalążki zdań, te piękne alikwoty, że stoję zupełnie bezbronna przed tym zmasowanym atakiem. W tej radości, że Roszek mnie chce, potrzebuje, nie zauważam, że od trzech godzin śpiewam, że gardło drapie, że już boli szczęka i głowa puchnie od nadmiaru dźwięków. A On - urodzony wodzirej, DJ Rokoko, zapodaje kolejne bity, tematy i sample.
Stop. Trzeba się jakoś wydostać z tej sytuacji, wykaraskać z opałów, bo spod jednej (bazylkowej) rynny wpadłam pod drugą (roszkową). Zadziwia mnie nieustannie, jak te moje chłopaki, takie niby niekumate i nieogarnięte, a jednak w dziedzinie zarządzania dorosłymi rodzicami nie mają sobie równych!
Mamuuusiu! Teraz!
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
jakie to wspaniale!!!!
OdpowiedzUsuń