Moja dobra znajoma Ola, która ma duszę starego hipisa i wiele już w swoim życiu widziała, powtarza mi ciągle, że Roszek, mimo swojej pozornej prostoty i wycofania, ma kontakt z tym, co najważniejsze. Ja wierzę, że w jego głowie ważą się losy wszechświata - mówi Ola. I przypomina mi, że w wielu dawnych plemiennych kulturach to właśnie osoby najniżej funkcjonujące, niemówiące były wybierane na szamanów. Wierzono, że mają połączenie z tym, co Nienazwane i Nieodkryte.
Bardzo kusząca, piękna wizja - w niepełnosprawności swoich dzieci zobaczyć drugie dno, uznać ich świat, uszanować, uhonorować wręcz i podążać ścieżką, jaką nam wytyczają....
Na przeciwległym biegunie tej duchowej wizji leży typowa terapia behawioralna - siedź grzecznie przy stole, "spokojne ręce", nagroda za posłuszeństwo, plan dnia, punkty, schematy. Ciągła orka i pełna mobilizacja. Poligon, na którym wszyscy są w pełnej gotowości.
Zdecydowanie bliżej mi do tej pierwszej wizji. Może dlatego, że jestem dzieckiem poetów i element magiczny, nadrealny od zawsze miał przestrzeń w moim życiu? Ale wiem też, że tak się nie da. Podążanie za dzieckiem i beztroskie bycie razem kończy się, gdy Roch w wieku 10 lat nadal nosi pieluchę, a dziwne zachowania Bazylka uniemożliwiają mu funkcjonowanie w społeczeństwie. Trudno piorąc zasrane ciuchy odnaleźć w tym głębszy sens i lekcję duchową.
Jestem matką. Muszę nauczyć swoje dzieci życia. Chociaż w podstawowym zakresie. Tu nic nie wydarzy się samo, nie wystarczy z miłością przyglądać się swoim latoroślom i od czasu do czasu podlewać zachętą i motywacją. Nie. To jest jałowa, trudna ziemia, orka, pot i łzy. A plony nikłe.
Nie jestem przeciwniczką terapii behawioralnej - to dzięki niej chłopcy wiele się nauczyli i tylko jej zasady pomogły nam uczynić nasze i chłopców życie znośnym. Nie obserwuję też u Endorfinek syndromu "złamanego, depresyjnego dziecka", które nie może być sobą i nie potrafi unieść ciężkiej pracy narzuconej przez program behawioralnej terapii.
Nie potrafię jednak wejść w ten schemat na 100 procent. No nie potrafię i już. Może to moje wewnętrzne lenistwo (jest to bardzo wymagająca terapia dla całej rodziny), a może... wewnętrzny duch wolności? Terapeuci starają się nam pomóc: proszę wyrzucić te węże, proszę wysadzać co 15 minut na ubikację z timerem w ręku, proszę ćwiczyć komunikację dając dziecku po jednym orzeszku i o każdy następny dziecko ma prosić obrazkiem bądź gestem, proszę przyklejać plan dnia i się go trzymać, proszę pilnować, by miał spokojne ręce, proszę nie pozawalać na tyle autostymulacji.
Chcą dobrze. Chcą nam pomóc. Usamodzielnić chłopców. To bardzo ważne, najważniejsze....
Ale gdzieś tam głęboko, po drugiej stronie siebie, słyszę dudnienie bębnów i wycie wilka w lesie....
Nie ma prostych dróg, nie ma prostych odpowiedzi. Ilu jest nas na świecie, tyle recept na szczęście, na życie. Jestem wiecznie rozedrgana, pełna wątpliwości, przelewają się we mnie dobre rady, wzbiera we mnie powódź.
Dobrze się pan czuje?
To świetnie,
właśnie widzę - jasny wzrok, równy krok
jak w marszu.
A ja jestem, proszę pana, na zakręcie.
Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę stół,
a ja - rozdarte drzewo.
(...)
Dobrze się pan czuje?
To świetnie,
właśnie widzę - jasny wzrok, równy krok
jak w marszu.
A ja jestem, proszę pana, na zakręcie.
Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę stół,
a ja - rozdarte drzewo.
(...)
- Agnieszka Osiecka Na zakręcie (fragment)
Zaczęłam już, kolejny raz, mozolną wędrówkę do siebie. Piszę o tym nowe piosenki, śpiewam je sobie. Chcę znaleźć swoją prawdę i żyć nią. Tylko wtedy stanę się prawdziwym drogowskazem dla moich dzieci. Prawdziwą ostoją.
Madziku. Pod poprzednim postem pomyślałam, że ta mądrość życiowa na pewno przyszła z czasem, i że jest szansa, że i my do niej dojdziemy. Teraz piszesz, że chcesz dojść do własnej prawdy, i to jest jeszcze piękniejsze 💚
OdpowiedzUsuń