czwartek, 19 lipca 2018

Operacja KKMW

Bywałam już super tajną agentką wiozącą tajemnicze przesyłki.
Bywałam szpiegiem w lesie.
Bywałam naukowcem i czujnym obserwatorem.

Ale to, co działo się w ostatni weekend w naszym domu nie może równać się z niczym innym! Za nami operacja KKMW (Krew, Kał, Mocz, Włosy) lub, jak kto woli, Próbówkowa Burza...

Zdecydowaliśmy się zrobić chłopcom porządne badania zlecone przez znaną Panią Doktor. Środki na subkoncie są, czas działać. Bazylkowi ewidentnie coś przeszkadza w rozwoju i chcemy się wreszcie dowiedzieć, co to. Przez dwa miesiące wypełniałam 13-stronicowe formularze o Endorfinkach (cały przebieg ciąży, porodu, wszystkie choroby, przyjęte leki, suplementy, wykonane badania, wykluczone bądź potwierdzone choroby współistniejące, pobyty w szpitalach, wykonane zabiegi, warunki środowiskowe). Eh. Już to było trudnym i mozolnym zadaniem.

Potem dostaliśmy wytyczne, co należy zbadać. Kilka badań na dziecko. Koszt wszystkich - kosmiczny. Dzięki Waszemu nieustającemu wsparciu stać nas było. Bo długich wahaniach zdecydowaliśmy - teraz albo nigdy. Fundacja opłaciła fakturę i... odstałam przesyłkę.


Jedenaście paczuszek, a w każdej inne próbówki i dokładna instrukcja, co pobrać, jak, gdzie wysłać,  wytyczne, co można jeść, czego nie wolno, ile pić, z czym nie zmieszać itp. Od samej ilości informacji kręciło mi się w głowie.

Ten weekend był dla mnie jednym z najcięższych z ostatnich kilku lat. Jak pobrać mocz z CAŁEJ NOCY dziecku, które śpi w pieluszce i budzi się na każde, najmniejsze dotknięcie? Trzy noce z rzędu kleiliśmy Roszkowi woreczek na mocz i wstawałam co godzinę sprawdzać, czy coś się nazbierało. A Roś, wiercipiętek, robił numery, siadał, grzebał w pieluszce i zazwyczaj zastawałam nabombaną pieluchę i pusty woreczek. Bazyli dzielnie człapał z zamkniętymi oczkami do łazienki budzony przeze mnie co dwie godziny. Tak udało się wypełnić zalecenia dopiero trzeciej nocy, choć i tak nie do końca. Musieliśmy pobrać jeszcze włosy i kupkę. A potem to wszystko pakować, mrozić, trzymać w lodówce i... NIE POMIESZAĆ!

W poniedziałek wizyta w laboratorium, z asystą dwóch Komandosów Specjalnych czyli Pana Wojtka i Pani Pauliny, czyli endorfinkowych terapeutów. Co to były za dantejskie sceny! Cały personel laboratorium stanął na wysokości zadania i wszystkie próbki krwi i osocza zostały fachowo pobrane i nie pomieszane. Potem pakowanie tego wszystkiego na korytarzu razem z wkładami chłodzącymi, rozdzielanie przesyłek, wycieczka do miejsca wysłania paczek i wreszcie dom.

To była tak skomplikowana i trudna logistycznie akcja, że nie mogłam uwierzyć, że sama to sobie zrobiłam, i to jeszcze za ciężkie pieniądze!

Bardzo chciałabym odtrąbić Wam, ze nasza operacja Próbówkowa Burza zakończona została sukcesem... Niestety - tylko połowicznym... Zamówiony specjalny kurier do transportu medycznego, który miał świeżą krew Bzylkową dostarczyć na następny dzień do laboratorium w Augsburgu najzwyczajniej w świecie po przesyłkę... nie przyjechał. A dzień później z laboratorium w Łodzi, gdzie trafiła reszta próbówek z enodrfinkową krwią w pocie i krzyku pobraną, odebrałam telefon z informacją, że niestety trwa remont i już nie przyjmują materiału do badań. Firma, w której zamówiliśmy badania zapomniała nas poinformować...

Jak zachowuję spokój, spytacie? Nie wiem. Nie krzyczę, nie klnę. Nawet się nie awanturuję i nie zgłaszam pretensji. Po prostu jestem zmęczona.

Czeka nas powtórka z rozrywki. Znowu przez głogowskie laboratorium przejdzie endorfinkowe tsunami. Na szczęście wszyscy nas tam znają i wspierają jak mogą.

Ale najpierw wakacje. Morze. Urlop.
Pójdziemy się kłuć za miesiąc.

1 komentarz :