Moja wielka miłość do drzew ma swoje źródło już we wczesnym dzieciństwie. Gdy na górskich szlakach coś szło nie po mojej myśli i zmęczenie dawało się we znaki, podobno przytulałam się do drzew i oświadczałam rodzicom dramatycznym tonem, że
tylko one mnie rozumieją. Na studiach, gdy mieliśmy za zadanie zaprojektować swój własny nagrobek (tak, tak, nie dziwcie się, to był artystyczny kierunek) - oczywiście zaprojektowałam...drzewo. Do dziś, gdziekolwiek jadę, szukam wzrokiem drzew. Nasz dom otoczony jest drzewami i jakoś nie lubię przebywać tam, gdzie ich nie ma. A gdy mi bardzo, bardzo źle - biegnę w las i przytulam się do nich. Mają potężną moc - łączą ziemię z niebem, korzeniami sięgają tego, co przed nami ukryte, koroną zdobywają przestworza. W ich wnętrzu płyną życiodajne soki, a w swoich słojach kronikują czas, choć dla nich on zupełnie inaczej płynie.. Obdarowują nas życiodajnym tlenem. Czy wiecie, że w lesie drzewa komunikują się ze sobą, ostrzegają się nawzajem?
Mam do tych istot ogromny szacunek i opłakuję każde niepotrzebnie ścięte drzewo.
Odwiedziliśmy dziś Dziadka Henia, czyli endorfinkowego pradziadka. Dziadek dawno temu postawił dom, a w ogrodzie posadził czereśnię... Swoją koroną przykrywa ona cały maleńki ogródek. I fascynuje swoim pięknem. Gdy dorośli rozmawiają na tarasie, Endorfinki zawsze wolą spędzać czas pod czułą opieką czereśni. Dołączyłam dziś do nich. Przypomniałam sobie, jaki spokój i jakie ukojenie daje zielony dach rozpostarty nad głową. I jak pięknie zmienia się światło!
Spróbowałam uchwycić dla Was kawałek tej MAGII....
Magicznie
OdpowiedzUsuńPiękna.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, ale Bazyli z koslawymi kolanami nie powinien siadać tak jak na zdjęciu, tylko po turecku. To niestety nie pomaga
OdpowiedzUsuń