Leżę z Roszkiem na hamaku i rozmyślam...
To moje dziecko, jesteśmy blisko siebie, przytuleni, a jednak nie do końca razem. Roszek patrzy mi w oczy, ale często jakby przeze mnie, gdzieś daleko. Nie opowiada, co u niego słychać, czego się boi i co chciałby dostać na urodziny. Nie obraża się za drobne przycinki pod jego adresem i nie skarży na brata. Nie dzieli się swoimi wspomnieniami i ulubionymi momentami dnia. Leżymy sobie razem, a jednak trochę osobno - myślę sobie, i czuję, jak cień smutku zakrada się cicho za moimi plecami.
Bazyli o wiele bardziej niż jego straszy brat domaga się udziału osób trzecich w swoim życiu. Co chwilę czegoś chce, czegoś potrzebuje, a gdy aktualnie nie ma o co poprosić, potrafi prowokować złym zachowaniem, żeby zwrócić naszą uwagę na siebie. A jednak też nie do końca jest z nami. Patrzy nieobecnym wzrokiem w dal, na ruszające się na wietrze konary drzew. Nie opowiada zabawnych historyjek, które mu się przytrafiły i nie wypłakuje w maminy rękaw swoich największych porażek. Nie pyta, co będziemy robić i dlaczego mama wychodzi. Nie dzieli się z nami swoim zachwytem.
Moje dzieci - jak dwa baloniki wypełnione helem. Są ze mną, a jednak trochę "odleciani".
Mocno trzymam sznurki i wierzę, że kiedyś sami do nas wrócą.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz