Bazyli ukręcił gruby powróz, przywiązał się nim do mnie, przyczepił jak natrętne muszki owocówki do słodkiego jabłka. Wiele już nocy śpi z nami (ze mną, lub z P., bo we trójkę jest tak ciasno, że wstajemy powyginani jak zombie z najgorszego horroru).
Bzyl ewidentnie odczuwa niedosyt mamy. Co jakiś czas podchodzi i mnie wącha, zaciąga się maminym zapachem jak narkoman białą krechą proszku. Poklepuje, dotyka, obstukuje. Jakby odkrywał tę swoją mamę na nowo, w nowych wymiarach i odcieniach. Wieczorami, przy zasypianiu, ugniata mnie jak najlepsze ciasto na pierogi, jakby chciał, żebym zamieniła się w olbrzymią, pyszną pizzę czy drożdżówkę.
Gdy już zaśnie wtulony we mnie jak pisklę, wymykam się cichaczem. Ale powróz ukręcony mnie więzi, bo Bzyl budzi się co pół godziny, sprawdza, szuka rączką ciepłego maminego ciała, wącha poduszkę w poszukiwaniu znajomego zapachu, a gdy stwierdza, że mama zniknęła, skowycze do księżyca, wybiega w amoku, na oślep, przed siebie i krąży po domu aż znajdzie. Dopada mnie wtedy, a że najczęściej zastaje nas na kanapie oglądających film, natychmiast mości się między nami i śpi snem spokojnym, jakby wrócił do domu po długiej podróży.
Rozczula mnie ta pępowina.
Irytuje.
Czasem męczy.
Godzę się na nią, bo wiem, że takie jest święte prawo każdego dziecka - zassać matkę jak tlen.
Godzę się, bo wiem, że wiele dzieci autystycznych pozornie nie zwraca uwagi na swoje mamy, pozornie nie szuka z nimi kontaktu, pozornie nie tęskni i pozornie nie potrzebuje.
U nas jak zwykle wszystko do góry nogami.
Mama - Niezbędnik autysty.
Wzruszający i przepiękny to tekst. I na szczęście przepełniony nadzieją.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Pani Magdo.