niedziela, 13 lutego 2022

Nad przepaścią

  

 

Dziś ostatni dzień ferii... Mogę to oficjalnie ogłosić - PRZEŻYLIŚMY. I nie, nie dramatyzuję, nie wyolbrzymiam... Znaleźliśmy się na krawędzi, nad przepaścią.. i dosłownie (jak na zdjęciu powyżej, i , niestety, w przenośni :) Pierwszy tydzień ferii był jednym z najtrudniejszych w naszym (moi  i P. życiu), łatwo się domyślić, dlaczego...  

Bazyli został porwany przez czarne szpony autyzmu w inny, koszmarny wymiar, gdzie każdy dźwięk boli, gdzie wszystko denerwuje, gdzie natręctwa nie dają ani chwili spokoju. a krzyk jest jedynym sposobem wyrażania siebie. Gdy Bazyli zostaje porwany w tę przedziwną, upiorną przestrzeń wewnętrzną, my - jego rodzice - lecimy za nim, chcąc nie chcąc. Oczywiście - chcemy ratować, pomóc, ulżyć własnemu dziecku. Ale szybko ta podstępna niemoc oblepia nas jak gęsta, czarna smoła i stajemy się biernymi upiorami, które tylko nieudolnie próbują gasić coraz to nowe pożary, skacząc sobie przy tym nawzajem do gardeł i pochlipując ukradkiem i jawnie (każde w swojej wewnętrznej samotni). Gdy z dzieckiem dzieją się rzeczy niepokojące, ba, straszne, gdy to zaburza całą codzienność w takim stopniu, że 15 minut bez ataku, awantury bądź demolki mieszkania zaczyna dziwić a nie cieszyć... Wtedy my, rodzice, lecimy, na łeb, na szyję, w otchłań. Obwiniałam się - że słała psychika, natura histeryczna, nadwrażliwość. Psycholog uspokaja - czujesz się adekwatnie do sytuacji, bo jak inaczej mogłabyś się czuć? Każde z nas radzi (bądź nie radzi) sobie inaczej z tą sytuacją. Tak, ferie zaczęły się koszmarnie.. Ukochana Babcia kuruje się w sanatorium, co dodatkowo pozbawiło nas najważniejszego strategicznego wsparcia. Dziadek dzielnie trwał na posterunku, nawet został u nas na noc, co na pewno trochę pomogło, bo Dziadek ma do Bazylka morze cierpliwości. Ale było trudno. Hardcorowo. Dlaczego o tym piszę? Żebyście rozumieli, dlaczego rodziny takie, jak nasza, przestają istnieć społecznie, nie są w stanie podejmować najprostszych rodzinnych aktywności, nie uczestniczą w życiu kulturalnym, rekreacyjnym i nie dzwonią do znajomych np. na pogaduchy. I dlaczego dla mnie kwestia zawieszenia huśtawki w pokoju chłopców jest sprawą "życia i śmierci", bo tylko ona pomogła Bazylemu sensorycznie przetrwać te dwa tygodnie. A jak jemu, to i nam.

A we mnie (i zapewne w P.) jest głęboka tęsknota za "normalnym" życiem. Za górami, niespieszną wędrówką szlakiem, za ciepłą herbatą w schronisku, za zwiedzaniem pięknych miejsc (to moja tęsknota z racji wykształcenia i rodzinnej pasji - i nie mam na myśli zwiedzania Luwru, a ruinek kościoła w pobliskiej wsi). Rozpaczliwie potrzebujemy czegokolwiek, co nakarmi nasze dusze i pozwoli na chwilę poczuć się "normalnie". Wiem, okropne słowo NORMALNOŚĆ i pewnie coś takiego nie istnieje. Używam go umownie, by określić ten stan, gdy jesteśmy względnie spokojni, zrelaksowani, nie targają nami żadne dramatyczne emocje i warunki wokół nas są bezpieczne i sprzyjające (nikt nie wrzeszczy, nie tłucze talerzy, nie łamie mebli i nie wyjada maści na ból pleców). Za TAKIM stanem tęsknimy desperacko. Za tym też na pewno tęsknią Endorfinki, Bo Baz najgorzej znosi siedzenie całymi dniami w domu - w czterech ścianach wpada w pułapkę swoich stymulacji, nachalnych przymusów, zaczyna się nudzić i denerwować. A Roszek... ileż można uciekać przed wrzaskiem brata?

Na szczęście odbiliśmy się od tego dna i drugi tydzień przyniósł uspokojenie. Baz się wyciszył, więc otworzyła przed nami szansa na jakiś wyjazd - choć na parę godzin, by udawać przed sobą i resztą świata, że mamy na to siłę :) A często okazuje, że jak człowiek podejmie trud i się zmusi, to jednak siłę ma :) Pojechaliśmy odwiedzić ukochaną Babcię w sanatorium, a parę dni później wspiąć się na wieżę widokową w Świeradowie Zdroju. I to był ten oddech, którego tak potrzebowaliśmy, te kilka chwil w innej przestrzeni, z nowymi bodźcami, innym powietrzem... Dopiero, gdy uda nam się gdzieś pojechać, zazwyczaj tylko na kilka godzin, dociera do mnie, jak wiele nas omija i jak bardzo za tym tęsknię. Niestety. zazwyczaj cała logistyka i przetrwanie podróży jest tak trudne dla nas, że nieprędko decydujemy się ponownie na jakąkolwiek wycieczkę. Tym razem również nie było lekko, Roszek wymiotował przez krętą drogę wijącą się po górskich serpentynach, a Bazyli połowę podróży wrzeszczał i tłukł się o fotele. Podróż samochodem jest dla niego bardzo trudna - ze względów sensorycznych (szybki ruch za szybą, buczenie, hałas) jak i przez stałą obecność Roszka, której Baz znieść nie może :( Nieustannie zadziwia mnie ta antypatia do brata, bo każdy, kto poznał Roszka potwierdzi, ze to najmilszy i najkochańszy chłopak na świecie. Ale nie dal Baza :( Ale cośmy zobaczyli i czego doświadczyli - to nasze :)

Dojście do wieży z najbliżej położonego parkingu jest krótkie i dość łatwe. Chyba, że na drodze leży zbity i topniejący śnieg... Daliśmy radę, ale w drodze powrotnej, z górki, nie obyło się bez nagłego zjazdu na pupie..

 

 

 
 
Kładka nachylona jest pod kątem 6,5 stopnia, więc wchodzi się bardzo spokojnie, bez zadyszki. To wspaniały spacer wśród koron drzew :) Endorfinki nic a nic się nie bały. Konstrukcja wieży jest bardzo solidna i przestronna.
 
 
 

 


Na szczycie jest szklany balkon,  na który nie każdy ma odwagę wejść. Ku naszemu zdumieniu, Roszek jako pierwszy na niego wkroczył, a zaraz za nim Bazyli. Mama, jako najcięższa z drużyny, testowała wytrzymałość podłogi :)



Sporą atrakcją jest też siatka rozwieszona na wysokości... 60 metrów od ziemi, bo taką wysokość ma wieża. Dorośli raczej omijają ją szerokim łukiem... Dzieci za to biegają po niej beztrosko! Z naszej ekipy jedynie Roszek odważył się na nią wejść! Wszyscy byliśmy w szoku, bo Roszek zazwyczaj jest najbardziej strachliwy i ostrożny.




Widoki są przepiękne :) Z jednej strony zamglone pasa gór, z drugiej - wspaniały widok na Świeradów Zdrój. Na dół schodzi się ta samą drogą, która się wchodzi. Dla odważnych są tunele, którymi można przechodzić między kładkami.






 

Bardzo Wam polecamy to miejsce. Bilety są drogie, ale nie ma ograniczenia czasowego i można pomalutku, w swoim tempie piąć się do chmur. Spokojnie można jechać też wózkiem. W dobie pandemii taka atrakcja na świeżym powietrzu wydaje się dość bezpiecznym miejscem. Mało jest miejsc, gdzie możemy dotrzeć z Endorfinkami, czuć się bezpiecznie i rozkoszować się jednocześnie pięknem gór. Wieża Sky Walk w Świeradowie Zdroju na stałe zagości na naszej liście miejsc wartych odwiedzenia :) 

Ferie dobiegają końca. Pomału wylizujemy rany i z nadzieją (ale też strachem) czekamy, co przyniesie nam życie. Strrrrrach się baaaać!





6 komentarzy :

  1. Bardzo, bardzo chcialam podziekowac za ten blog.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam z Zagłębia Dąbrowskiego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! od dłuższego czasu czytam waszego bloga i wierzę,że dacie radę sprostać codzienności. Macie w sobie tyle empatii, ciepła i dobroci, że można wam tylko pozazdrościć. Życzę Wam zdrowia i wszystkiego co najlepsze. Pozdrawiam serdecznie Dorota

    OdpowiedzUsuń