Jeszcze nie tak dawno pisałam tu na blogu, o tym, że marzę, by Bazyli miał jakąś pasję... Roszka pochłania świat muzyki, to go uszczęśliwia i zapełnia całe dnie... Bazyli oddawał się natomiast z lubością autostymulacjom, a każda nowa "zabawa" okazywała się dość problematyczna... Pokochał zabawę ciastoliną, niestety zaczął ją zjadać. Kochał chodzenie po pniach zwalonych drzew - niestety komary sprawiły, że samemu Bazkowi się odechciało... Pokochał wodę i naukę pływania, na to stawiałam i do tej pory najwięcej w tym kierunku zrobiliśmy... Niestety, przyszła męczliwość słuchowa, i na zajęciach na basenie Bazyli więcej zatyka uszy niż pływa. Pływanie w słuchawkach daje jakąś ulgę, ale jednak połowę czasu na pływalni Bazyli oswaja się z tym miejscem i bardzo opornie wchodzi do wody. Nauka pływania w małym basenie w przydomowym ogródku też nie była częsta, ze względu na nasze wyjazdy i nie tak bardzo upalne lato... Udało nam się zachęcić Baza do jeżdżenia na hulajnodze, ale pasją bym tego nie nazwała....
A jednak, nadzieję trzeba mieć... Doczekałam się!
Rower! Po prostu - rower!
Gdy Endorfinki były malutkie, jeździliśmy na wycieczki rowerowe po okolicy. Chłopcy początkowo jeździli w fotelikach rowerowych, potem w przyczepce. Ale szybko wyrośli i z jednego i z drugiego, a nam skończyły się pomysły. Ku mojej rozpaczy - żaden z nich nie chciał jeździć na rowerku biegowym, co wspaniale stymuluje rozwój mowy... Bazyli dostał nawet od Dziadka piękny, niebieski rowerek do nauki jazdy, z przykręcanymi bocznymi kółeczkami, i na nim nauczył się pedałować, ale kierowanie, hamowanie, to było nie do przeskoczenia. Na lata temat roweru zaległ gdzieś w piwnicy naszej głowy. Czasem tęsknie spoglądałam na miejscowe dzieciaki, popylające na swoich rowerkach cała paczką, na rodziny jeżdżące rowerami na wycieczki... Dwa lata temu dostaliśmy od wspaniałej Grażynki rower trzykołowy dla osób niepełnosprawnych... To był jakiś mały przełom, bo na takim stabilnym sprzęcie Bazyli czuł się pewniej, choć jeszcze ciut za duży ten rower był dla niego do nauki. Jednak co jakis czas Bazyli przymierzał się do niego... Oswajał. Próbował. Przez moment rozważaliśmy zakup doczepki do roweru, czyli takiego rowerka bez przedniego koła, który doczepia się ro roweru rodzica. Dziecko siedzi na nim, pedałuje, ale nie może skręcać. Jednak szybko wycofaliśmy się z tego pomysłu, bo Baz był już gabarytowo na takie rozwiązanie za duży...
Na tegorocznym turnusie nastąpił prawdziwy przełom - Bazyli dorwał tam podobny, trzykołowy rower, ale zdecydowanie mniejszy od tego, który miał w domu. I zaczęło się! Biedny P. codziennie biegał za nim wokół ośrodka, a Bazyli z zacięciem ćwiczy skręcanie, pedałowanie, hamowanie...
Myśleliśmy, że to magia miejsca i konkretnego rowerka, że po powrocie do domu nasze rowery nadal będą się kurzyć. Jakże się myliliśmy! :D Przez całe wakacje Bazyli codziennie wsiadał na rower. Największą pracę wykonał P., który codziennie, często zmęczony po pracy, biegał po wsi za pedałującym na oślep Bazylkiem... Lekko nie było - Baz zamykał oczy, odwracał do tyłu głowę, nie zwracał uwagi na to, ze nadjeżdża samochód, że idą piesi... Co P. przeżył na tych bieganych przejażdżkach, to jest tylko jego... Ale... żaden z nich się nie poddał! Obaj Dziadkowie, gdy tylko przyjechali do nas, też szli z Bazylkiem na rower. Gdy Bazyli poczuł się pewniej jeżdżąc na swoim trzykołowym rowerze, dał znać o sobie jego dość trudny charakter. Zaczął bowiem namiętnie jeździć po... poboczach, rowach, cudzych podjazdach... Często Baz zjeżdżał celowo rowerem do rowu, a potem bardzo wrzeszczał, nie mając siły go wyciągnąć z powrotem na drogę... Biedny P., znosił to wszystko dzielnie i.... nadal się nie poddawał!
Czułam, że ta zabawa rowerem to coś więcej niż chwilowy kaprys Baza... Zobaczyłam to wyraźnie, gdy, podczas naszego wypoczynku nad morzem, na campingu przejechała obok nas grupka chłopców na rowerach... Bazyli zatrzymał się i patrzył za nimi tęsknym wzrokiem. To są te rzadkie chwile, kiedy widzę w nim zwykłego chłopca, który, tak jak dzieci w jego wieku, chciałby poczuć pęd wiatru we włosach, tę wolność i swobodę, ten dreszczyk emocji...
Wakacje się skończyły, a pasja pozostała... Nadal codziennie po szkole Bazyl wsiadał na rower, a dzielny P. za nim biegał. W deszczu, słońcu i pod wiatr. Któregoś dnia P., zmęczony tym ciągłym bieganiem, postanowił nie biec obok Baza, a pojechać na swoim rowerze obok. Bazyli oszalał. Krzyczał, płakał - on też koniecznie chciał jechać na takim rowerze jak tata - na dwóch, a nie trzech kółkach! Na nic zdały się tłumaczenia, że to za duży rower, że na dwóch kółkach trzeba umieć się utrzymać... Bazyli się uparł. Więc biedny P... wsadził go na ten duży, dwukołowy rower dla dorosłych i przewiózł Baza kilka okrążeń na placu przed domem, podtrzymując i Baza i rower. To jednak było już byt wyczerpujące fizycznie. P. wpadł więc na inny pomysł i odkręcił boczne kółka w, za małym już na Baza, jego pierwszym rowerku, który ma specjalną rączkę do trzymania w czasie nauki jazdy.
Na szczęście Bazyli na drugie imię ma Przekora, i gdy ktoś mu mówi, że coś się nie uda i czegoś nie wolno, on tym bardziej to zrobi! Wystarczyły dwa-trzy popołudnia przebiegane przez P. i dziadka za małym rowerkiem i Baz... Pojechał sam na dwóch kółkach. Na za małym, dziecięcym rowerku. A po chwili przesiadł się na duży, górki rower P. i na nim... też pojechał...
A ja stałam osłupiała, oniemiała, zawstydzona swoim brakiem wiary. Jak często robimy to naszym dzieciom? Bo coś mu się stanie, bo to za trudne, bo się nie da? Za często :(
Taki prezent dostałam na swoje 37 urodziny od Bazylka. Najpiękniejszy, jaki mogłam dostać. Wypracowany w pocie i łzach, z żelazna konsekwencją. Całe szczęście, że w naszej rodzinie znaleźli się mądrzy, kochający mężczyźni, którzy widzieli w Bazku chłopca jak każdego innego, z jego marzeniami i potrzebami... Ja, jak niewierny Tomasz, przetarłam zdumione oczy i od razu zaczęłam szukać w internecie rowerka na miarę Bazylka (mały rowerek jest za mały, dorosły rower - za duży). Już dzień później P. przywiózł dla Baza piękny zielony rower, o wdzięcznej nazwie BASIA, którą chcemy przerobić na BASIL.. :)
A co z rowerami, spytacie? Czekają. Jest tu taki drugi delikwent, bardzo oporny do nauki, wiotki, mający wiele lęków i uprzedzeń. Ale on również lubi czasem usiąść na rowerku i być przewiezionym. Nie umie pedałować, nie umie kierować, boi się bardzo. Ale odrobiłam starannie lekcję pt. NIGDY NIE MÓW NIGDY i NIGDY NIE PRZESTAWAJ WIERZYĆ WE WŁASNE DZIECKO. Więc rowery cierpliwie czekają na kolejnego adepta. Na imię mu.. Roch :)
Wspaniała opowieść!!
OdpowiedzUsuńCudownie ! Pani Madziu, w tych rowerach jest coś! Mój As (21) nie uprawia żadnych sportów, a na rowerze potrafi kilkadziesiąt km dziennie... Kiedyś z nami... Teraz sam. To PASJA... 👍
OdpowiedzUsuńBazylek osiąga swoją samodzielność i wiem jaka to szczęśliwa chwila... A to impuls, który otworzy nowe możliwości... Trzymam kciuki niezmiennie 😘😘😘
I jeszcze ukłony dla WSPANIAŁEGO TATY... 👏
OdpowiedzUsuńbrawo!!!
OdpowiedzUsuńPięknie! to ogromny sukces:)
OdpowiedzUsuń"Po prostu - rower!" Doskonałe podsumowanie wielkich poszukiwań prawdziwej pasji! Jak widać na powyższym przykładzie, nauka jazdy na rowerze może mieć wręcz magiczną, terapuetyczną moc! Wielkie brawa!
OdpowiedzUsuń