Marzyłam, że moi chłopcy również odkryją, jakim wielkim darem jest przyjaźń ze zwierzęciem. Że pokochają swojego psa/kota/królika. Naczytałam się opowieści, naoglądałam filmów, jak to łagodna obecność zwierzęcia w domu przemienia dzieci, zwłaszcza te z autyzmem, jak to zaczynają mówić, komunikować się, jak to zyskują przewodnika po tym trudnym dla nich, nieprzewidywalnym świecie. Moja wyobraźnia rozjarzyła się niczym rozgrzany metal - ale może być pięknie! Pojawi się wielki, kudłaty psi Przyjaciel i Endorfinki ruszą z kopyta. Pokochają go miłością niezwykłą, taką, co się tylko w filmach zdarza, a my, rodzice, będziemy przyglądać się tej przyjaźni, nie kryjąc łez wzruszenia, jakbyśmy na żywo oglądali serial "Lassie, wróć".
Oj, ile razy ja jeszcze dam się nabrać na te niestworzone historie, jakie plecie mój obłąkany, łaknący idealnych historii mózg? Może tyle rzeczy w życiu nas zaskoczyło i nie wyszło, tak jak chciałam, że jakaś część mnie wyspecjalizowała się w snuciu banalnych, kojących opowieści, które i tak potem nigdy się nie ziszczają?
W każdym bądź razie - sześć lat temu - w naszej rodzinie pojawił się On. Abi, Abisiuniu, owczarek szkocki Collie. Moje pierwsze w życiu rasowe zwierzę. Marzyłam o kundelku ze schroniska, ale przeważył lęk. Chcieliśmy mieć jak największą pewność, że pies będzie łagodny, mądry, spokojny, czujny. Że będzie mądrzejszy od naszych dzieci. Bo im ciężko pewne rzeczy wytłumaczyć i przewidzieć, jak się zachowają. Sześć lat temu przywiozłam więc z bardzo daleka małą, puchatą kulkę. Przez pierwsze dni chłopcy zupełnie go ignorowali. Musiałam uważać, żeby po nim nie deptali, gdy słodko spał na podłodze (bo Abi to pies, który nigdy nie śpi na posłaniu, tylko na środku pokoju). Miesiące mijały, pies rósł, ja rozkoszowałam się towarzystwem puchatej, czarującej istoty, a Endorfinki... Nic. Jakby go nie było. Może Bazyli więcej uwagi zwracał na nowego członka rodziny, ale do relacji było jeszcze bardzo daleko. I, muszę przyznać ze smutkiem, nadal jej nie ma. Abi dorósł, stał się dużym, trochę zeschizowanym psem. Nie lubi być czesany, co przy jego kudełkach jest dość problematyczne. Nie lubie, gdy ktoś za blisko niego postawi stopę, a już, nie daj Boże, przydepnie wtedy choć jeden z jego długich włosów. Lubi wtedy kłapać zębami. Nie jest ufny do obcych, i tak samo potrafi ich nastraszyć kłapnięciem, gdy zbyt szybko zanurza ufnie ręce w jego puchatej sierści. Ja wiedziałam, że w naszym zwariowanym domu pies tez ulegnie wariactwu :) Wszystko dodatkowo komplikuje fakt, że Abi, jak to pies, czasem lubi sobie zaszczekać będąc na dworze. Sąsiad za płotem ma 10 kotów, więc jest na kogo szczekać. A Bazyli szczekania od jakiegoś czasu nie może znieść, zatyka uszy, kuli się, denerwuje. Biegam nerwowo od okna do okna, zamykam, wyciszam, jak się da. Taki Cross Straceńców.
Od jakiegoś czasu Rosiu uświadomił sobie, że w domu jest pies. Lepiej późno, niż wcale. Woła ciagle z wielką czułością: Abi, Abisiu, Abisiuniu... Próbuje głaskać. Wiem, że na zrodzenie się czułej relacji między tymi dwojga jest zwyczajnie za późno, tym bardziej, że Roszek zazwyczaj wymachuje wielkim gumowym wężem, co na Abisia działa dość stresująco... Ale cieszę się chociaż z tego późnego przebudzenia... Na pewno Abi budzi w Roszku jakąś niezwykłą czułość. Obecność zwierza w domu zawsze jakoś dopełnia świat.
Od wielu lat uczę się trudnej sztuki porzucania własnych oczekiwań. Boże, jakie to jest trudne!
Abi. Takie nasze kudłate szczęście, podszyte nie tylko trudnym do usunięcia podszerstkiem, ale też swoją indywidualną drażliwością i odchyłami. Jak każdy z nas :)
Ot, życie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz