sobota, 12 października 2019

Jedi!




Ostatnio miewamy spadki nastroju. Tak po prostu, bez konkretnej przyczyny. Może to jesienna aura (którą, skądinąd uwielbiam!). Może zmęczenie materiału? Może wypalenie zawodowe (o tak, matki również je miewają!). Na Baza tym razem zwalić nie możemy, bo chłopak od ponad tygodnia cichutki jest, spokojny, do rany przyłóż i aż dziwnie tak w domu się zrobiło bez tych ciągłych bazylkowych awantur.
Wiem, że każdy ma prawo odczuwać różne emocje, w tym smutek bez konkretnego powodu. Wiem też, że sytuacja naszej rodziny jest dość szczególna i tym bardziej mamy prawo odczuwać wiele różnorakich emocji z tym związanych, w różnych zestawach i w różnym natężeniu. Ale najbardziej nie lubię wpadać w takie mini czarne dziury bez konkretnej przyczyny. Oplatają nas wtedy złe myśli jak cienkie pajęczynki - niby nieszkodliwe, ledwo wyczuwalne, ale gdy jest ich za dużo, zaczynają istotnie przeszkadzać w funkcjonowaniu. Takie popadanie w melancholię, chowanie się w ciemne zakamarki duszy, uporczywe rozgrzebywanie tego, co powinno spoczywać w spokoju. Oboje z P. niestety miewamy skłonności do takich lotów w prywatne mini otchłanie.
Jak z nich zawrócić? Jak przejrzeć na oczy, że, co prawda jesień, ale ciągle słońce, i feerie barw, i zapachy, smaki? Jest wiele sposobów. My mamy swojego Prywatnego Jedi, Mistrza Zakonu Dobrego Humoru, Świetlistego Władcę Radości. Ma skośne oczy, chrapliwy głos i malutki iloraz inteligencji. Ma też niezwykłą umiejętność bycia tu i teraz i radowania się dosłownie wszystkim. I gdy oboje snujemy się po mieszkaniu jak smętne cienie, pomrukując do siebie i chowając się przed światem, Roś wyciąga swój świetlisty miecz Jedi i szast-prast - rozprawia się z ciemnościami. Jego śmiech ma niezwykłą moc rażenia. Rozgania ciemne chmury nad naszymi głowami i rozcieńcza najgęstsze, najbardziej gorzkie syropy depresji. Roszek jest Nauczycielem. We własnej Akademii Szczęśliwości naucza nas każdego dnia, jak być radosnym bez powodu, z przyzwyczajenia, z natury. Jest cierpliwy. Nigdy się nie zniechęca. Czasem, gdy mi bardzo źle, biorę go w ramiona i szepczę: Mistrzu Mój, naucz mnie tej radości twojej niezmąconej. Uprość moje ścieżki. I zazwyczaj to działa!

Wczoraj, po przejechaniu 300 km dowiedzieliśmy się, że Roszkowe serduszko jest stabilne i nic się przez ostatni rok nie pogorszyło. I celebrowaliśmy ten dzień - głębokimi rozmowami w podróży, wdzięcznością za to, co JEST. Jeszcze kilka lat temu oddałabym wszystko, żeby słyszeć co roku takie dobre wieści. Okazało się, że nie trzeba oddawać niczego.

Wiecie jak smakuje szczęście? Jak naleśniki z bitą śmietaną w barze w ICZMP w Łodzi, przy ulicy Rzgowskiej, które co roku, po usłyszeniu dobrych wieści, kupujemy Roszkowi. Są pyszne!!!

2 komentarze :

  1. Takich naleśniczków radości życzę Wam każdego roku. Roszku-Groszku jesteś jak piąte ziarenko grochu z baśni Andersena��

    OdpowiedzUsuń
  2. Najcudowniejszy wesoły chłopak na opak! OOO tak! Potwierdzam! Babcia.

    OdpowiedzUsuń