Po pierwsze - potrzeby i zachcianki. Może to za sprawą pcs-ów (obrazków do komunikacji), może za sprawą terapii, a może po prostu nadszedł czas... Zamiast standardowego AM słyszymy nieznoszące sprzeciwu: PIZZE! I to zaraz po śniadaniu. Lub z samego rana: Mamo, mamo, zrób mi naleśniki... Albo atak na szafkę i krzyk złowrogi jaki wydają z siebie wikingowie atakujący bezbronne wioski: BANANANA!
O tak. Chłopiec coraz większy to i potrzeby coraz większe.
Po drugie - buntownik z wyboru. Po całym domu słychać gromkie: NIEEE... Towarzyszy temu nagła, kompletna wiotkość całego ciała i leżenie na podłodze w spazmach złości i niezgody.
- Roszku, idziemy na spacer!
- NIEEEE....
- Roszku, jedziemy do przedszkola...
- NIEEE...
- Roszku, sprawdź plan...
- NIEEEE...
Dlaczego nas to cieszy - zapytacie. Ano cieszy nas bardzo, bo nasze dziecko przestaje przypominać amebę, której zazwyczaj wszystko jedno. Zaczyna manifestować siebie. Zaczyna wyznaczać granice. Walczy o siebie. Ma to sens. Szczególnie, gdy za buntem idzie też dużo fajnych, adekwatnych do sytuacji zachowań.
Po trzecie - zmiana łóżeczka. Kto ogląda nasze zdjęcia pewnie zauważył, że u Endorfinek w pokoju stoi śliczne, piętrowe łóżeczko. Stoi i nocami się kurzy. W dzień Roszek chętnie tam przesiaduje słuchając muzyki, Baz czasem wdrapie się by poskakać z szafki na łóżko. A do spania jakoś było chłopcom tam nie po drodze. Zawsze zakładaliśmy, że to Bzyl zagnieździ się na dobre na pięterku, bo, choć młodszy, to sprawniejszy, łatwiej mu wejść i zejść. A jednak...
Na moje wczorajsze namowy i zachęty, by położyć się do spania na górze Bzyl pozostał niewzruszony. Obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem pt. chyba żartujesz?! i ani drgnął. Z desperacji zachęciłam Roszka, pokazując ręką, że górne łóżeczko jest pościelone. A Roś... się rozpromienił, jakby całe życie na to własnie czekał, wmaszerował na górę po schodkach, umościł się i... po pięciu minutach zasnął.
Nie wierzyliśmy własnym oczom. Co tu zrobić... dumaliśmy... Spadnie. To zbyt niebezpieczne. Trzeba go przenieść.
A potem postanowiliśmy "się ogarnąć" i pozwolić naszemu Małemu Księciu "dorosnąć". Na wypadek wypadku (czytaj: wypadnięcie za burtę lub nocną amnezję gdzie się śpi) rozłożyliśmy nasze niezawodne klocki magnetyczne jako materac chroniący,. Zostawiliśmy też włączoną na noc maleńką lampkę, żeby Roszek, gdy się obudzi (a budzi się co noc) widział od razu, gdzie leży.
O trzeciej w nocy wmaszerował nam do łóżka. Cały i zdrowy. Jak zawsze.
A dziś... znowu ochoczo wdrapał się na pięterko i zasnął jeszcze szybciej niż wczoraj.
Dziecko nam dorasta. Niby nic nadzwyczajnego, ale kiedy tzw.okres niemowlęcy trwa osiem i pół roku, to jednak można zapomnieć, że dzieci "dorastają", nawet te nasze :)