poniedziałek, 28 października 2019

Baz Demolka



Emocje... Ten tajfun niszczycielski, co zmiata z powierzchni ziemi wszelkie racjonalne tłumaczenia, spokojne sugestie, głosy rozsądku. Emocje są jak podziemne gejzery - bulgoczą złowrogo, kipią złowieszczo, aż nagle wybuchają z taką siłą, że ratuj się kto może. Tak, w wybuchach emocji jestem naprawdę dobra. Nagły niekontrolowany szloch ze spazmami? Proszę bardzo. Erupcja radości z pozornie błahego powodu? Ależ oczywiście. Furia gniewu i wściekłości? Tylko patrzcie... Nie jestem cholerykiem. Przynajmniej nie byłam. Rozchwianie emocjonalne mam w genach, hormonach i usposobieniu...
Bazyli odziedziczył to po mnie. Niestety. Z furii w śmiechawkę, z płaczu w czkawkę... Tak się bujamy na tej huśtawce emocjonalnej, siup - w górę, siup w dół, a gdy już robi się zbyt nieprzyjemnie, P.i Roś cichutko, na paluszkach, schodzą nam z drogi... Gdy dzieci były malutkie, a Baz zamęczał nas atakami wrzasku trwającymi wiele godzin, zdarzyło mi się skopać stare drzwi z dykty, aż zrobiła się w nich wielka dziura. P. potrafi walnąć pięścią w ścianę, aż zostają ślady obrączki. Z emocjami trzeba sobie jakoś radzić. Nie można ich wypierać, ukrywać, ale też nie mogą nami zawładnąć na tyle, byśmy zaczęli krzywdzić innych.
Bazyli przez ostatnie pół roku zdążył zdemolować wiele rzeczy. Zerwał szafkę wiszącą w łazience, zerwał szklaną półkę spod lustra tamże. Wielokrotnie skopał i zrzucił obraz wiszący na ścianie. Ze złości, w amoku, niby niechcący. Jego złość to siła niszcząca, jak trąba powietrza, wyrywa z korzeniami nasze meble i przedmioty codziennego użytku. Niestety - radość również potrafi być za mocna. Dziś, radośnie skacząc po materacu, Baz zakończył niespodziewanie żywot roszkowego łóżeczka. Nie było nam do śmiechu, oj nie. Ale co zrobić?
Poskramiamy złośnicę - i w sobie, i w Bazylku. Oddychamy głęboko, liczymy do dziesięciu, liczymy barany, odwracamy wzrok, szukamy rozpaczliwie przepony, by nią uspokoić wzburzone sapanie. Wychodzi nam to różnie...
I gdy mam już serdecznie dość, i modlę się, by być robotem - spokojnie wykonywać swoją robotę, nie dać się złamać, nie ulegać naciskom, nie wpuszczać do siebie tego zamętu emocji, co podkopują najtrwalsze fundamenty i podmywają najwyższe mury - wtedy przychodzi myśl... Kim byłabym bez nich? Czy Bazyli byłby nadal sobą - trochę postrzelonym, egzaltowanym, ale jednak radosnym chłopcem? Czy wolałabym spokojnego, pozbawionego uczuć, chłodnego w kalkulacji, przewidywalnego chłopca?
Przytulam do siebie jego złość, strach, niezgodę, bunt i smutek. Cierpliwie sklejam bazylkową, potłuczoną w drobny mak codzienność.  Aż moim oczom ukaże się jej prawdziwy kształt.

1 komentarz :