Co roku w Bazylka urodziny dopadał mnie ponury nastrój. Jakoś trudno mi się pogodzić z tym, że dla Baza urodziny mogłyby nie istnieć, a jego śliczna buźka jednak w prawie połowie życia jest wykrzywiona w nieszczęśliwym grymasie. Roszek, choć o małym rozumku, jest jednak autentycznie szczęśliwy. Jak Kubuś Puchatek. Mistrz prostoty. Mistrz Tao. Bazyli to inna para kaloszy - więcej w jego życiu nerwów i szarpaniny, bo i apetyt większy na życie. Głowa więcej rozumie, to i bardziej jej żal. Od lat Bazylka urodziny, choć świętowane przez nas radośnie, podszyte były smutkiem. On nie walczył o życie, jak Roszek. On nie wrócił do nas prawie zza światów. Bazyli walczy każdego dnia - ze swoimi wewnętrznymi demonami, ze swoim wewnętrznym komputerkiem, który działa sobie po swojemu, według innego, niż powszechnie stosowane, oprogramowania. To rodzi frustracje, rodzi krzyk i rozpacz. Z roku na rok jest trudniej, przepaść między Bazem a jego rówieśnikami pogłębia się, a i my coraz częściej myślimy ze strachem o jego dorosłości i przyszłości już bez nas.
Wczoraj Baz skończył 10 lat. Dziesięć! Nie dowierzam ciągle, że moi Synowie, moje maleńkie Endorfinki wchodzą w wiek nastoletni... Widać to w ich zachowaniu, w trzaskaniu drzwiami, unikaniu siebie nawzajem, w uporze i zawadiackim spojrzeniu. Te urodziny były inne niż wszystkie z ostatnich lat. Spokojne. Pogodne. W weekend odwiedziła nas najbliższa rodzina, na dwie tury: w sobotę dziadek i pradziadek, w niedzielę babcia, dziadek i moja siostra. W tym gronie spotykamy się na co dzień, nie chcieliśmy jednak, żeby wszyscy spotkali się jednego dnia. Były więc dwa torty i dwa prezenty, a drugiego dnia nawet ognisko. Bazyli, jak to Bazyli, na widok gości zaszył się w pokoju i nie chciał wyjść. Ale obyło się bez nerwów, torty smakowały a i prezenty dały mu jakąś odrobinę radości. Dla nas to nowość. To balsam na spierzchnięte nerwy.
Wczoraj, w dniu rzeczywistych urodzin, Baz emanował spokojem. Gdy ma takie dni, gdy jest pogodny i wyciszony, nie mogę się na niego napatrzeć. Widzę tego pięknego chłopca, o dobrym serduszku i żwawym charakterku. Widzę ten dowcip w oku, ten błysk inteligencji, potrzebę czułości i relacji. To mój Baz, mój synek, wraca do mnie z dalekiej podróży, z zesłania. Te dni ładują moje matczyne baterie na długie miesiące autystycznego gułagu. Wierzę, że te dni ładują także Baza.
Wczoraj rano gestem nieznoszącym sprzeciwu kazał mi położyć się do łóżka, choć byłam już na nogach, bo... chciał się ze mną poprzytulać. Gdy wracaliśmy ze szkoły samochodem, jak zwykle złapałam go za rękę (Baz jeździ już z przodu obok mnie). Zazwyczaj odpychał moją dłoń, nie chciał być dotykany. Ale nie wczoraj. Jechaliśmy tak trzymając się za rękę, a moje serce jaśniało od środka niczym największa gwiazda w galaktyce.
Notuję te chwile w pamiętniku serca, bardzo starannie i pogrubioną czcionką. Dla takich chwil żyjemy. To jest esencja naszego bycia tutaj. Dopóki przez mrok autyzmu będzie wyglądał czasem zz chmury mój synek, szczęśliwy i odprężony, będę miała siłę by kochać życie.